Pojechaliśmy do parowozowni. Tam, między parowozami mój mąż znalazł COŚ. Początkowo myślałam, że szczur. Wręcz bałam się podejść. Nakłoniona przez Pe, zbliżyłam się do totalnie wychudzonego kociaka... Maleństwo. Pyszczek i nosek zatkane smarami i zalepione kocim katarem (za chwilę wstawię zdjęcia), wychudzony jak nieszczęście, brudny, śmierdzący nieopisanie, nad puściutką miską... Decyzja była błyskawiczna - zabieramy. W najgorszym wypadku... pozwolimy mu godnie umrzeć. Kotek ma odłamany kawałek żuchwy. Prawdopodobnie nie może nawet jeść. Mąż wsadził kociaka do plecaka i w ten sposób go wynieśliśmy. W aucie włożyliśmy go do kartonu, a gdzieś w podróży kupiliśmy kocie żarełko i picie. Nie jadł i nie pił. Popędziliśmy do weta i tam zostawiliśmy kociaczka - chłopczyk. Roboczo nazwany ETEK, od nazwy parowozu obok którego leżał

Kocurek ma dostać znieczulenie i usunięty zostanie mu ząbek oraz kawałek odłamanej żuchwy. Potem długaśna seria antybiotyków, przemywanie ślepek, pyszczka i generalnie cały proces ratunkowy. Tyle, że... pojęcia nie mam, co dalej. Gdzie go umieścić??? Mam dwa pokoje, bez zamykanych drzwi (nasze koty są panami całego lokum), kuchnia odpada - centrum życia mieszkańców, łazienka także - tam stoi kuweta i również koty są nauczone często tam przebywać. Wymyśliłam piwnicę. Drzwi zamykane jak do mieszkania, takie właśnie "mieszkalne", szczurów nie ma, żadnych szpar, luk, czysto i porządnie. Kot może tam mieszkać nawet kilka tygodni, do zakończenia leczenia. Tylko, co potem. Mąż trzeciemu kotu przeciwny, ja kompletnie nieprzygotowana finansowo. Należałoby zrobić testy, zanim wprowadzę go do niebieściuchów, a to koszt dość spory. Martwię się. Emocje opadły, czuję się jak pęknięty balonik. Poradźcie coś, błagam. Czy kotek może mieszkać kilka tygodni w piwnicy, przy sztucznym świetle?? NIE MAM GDZIE GO UMIEŚCIĆ. Wet powiedział, że do mieszkania absolutnie nie radzi.
Damy radę??
