Byłam przejazdem w pewnej wsi, towarzysząc znajomym w podróży. Odwiedziliśmy innych znajomych. Pokazali mi chorą kotkę, która przychodzi do nich codziennie wieczorem. Ich matka/teściowa (79 lat) daje kotce jeść. Oni oboje są przeciwni jej dokarmianiu. Kicia prawdopodobnie mieszka w którymś z gospodarstw we wsi. Do tych znajomych trafia na węch - bo nie widzi. Zamiast oczu ma dwie duże czerwone kulki. Jest chuda i wygląda na ciężarną. Ma bardzo zaniedbane futerko - w większości czarne ale z obłażącą z wierzchu brązową warstwą starego, to tego mała białe dodatki.
Dałam jej kawałek ciasta, choć całe towarzystwo było temu przeciwne. Niestety, nie miałam nic innego. Kicia zjadła bardzo łapczywie. Dałam drugi kawałek - znów zjadła. Podczas jedzenia mruczała. Pozwala się głaskać.
Tambylcy nie będą jej leczyć ani się nią zajmować. Pytałam. Nie będą, choćby dostali na ten cel pomoc finansową. Nie przepadają za zwierzętami, nie zamierzają się angażować. Mieszkają tam tylko latem. Wątpię, żeby kotka przetrwała zimą bez dokarmiania. Nie znam się na kocich chorobach - nie wiem czy dotrwa do zimy.
Nie mogłam jej zabrać. Kicia z pewnością bardzo cierpi. Jeżeli faktycznie jest w ciąży - jej małe zginą z ręki ichniejszego "gospodarza" albo od kociego kataru. Mogłabym pojechać po nią w połowie tygodnia - ale nie mam co z nią zrobić dalej. Rzućcie we mnie kamieniem, ale spytam: czy słusznie postąpię zabierając ją do weterynarza, który zgodzi się uśpić ją możliwie delikatnie, np. z użyciem eteru na początku, na moich kolanach, z głaskaniem, po wcześniejszym nakarmieniu dobrym jedzonkiem itp. ? Co jest mniejszym złem ?.[/b]



Amelki już nie ma...