» Śro lip 09, 2008 15:52
Odetchnąłem z ulgą, gdy przeraźliwie wyjąca karetka zabrała ze sobą szalejącego nastolatka, który wrzeszczał coś nieskładnego i groził bliżej nieokreślonymi konsekwencjami.
Starsza pani zamknęła brązową torbę, obejrzała się za siebie i weszła do cukierni.
Ja zaś – wszedłem do domu.
Pokój z balkonem był dokładnie taki sam jak przed laty. Piec z ciepłych brązowych kafli, ciężka, rzeźbiona komoda, lustro w owalnej ramie, a na sofie, na której przesiedziałem tyle wesołych wieczorów siedziały trzy kobiety…starsza, siwowłosa, otulona kolorowym szalem, obok niej nieco młodsza, o krótkich, ciemnych włosach i najmłodsza, o zapuchniętych od płaczu oczach, w której uszach podzwaniały…kolczyki z kocimi główkami.
Kiedy firanka zaszeleściła starsza pani z niedowierzaniem zamrugała oczyma i położyła na ustach palec.
- Na smutek najlepsze są kremówki – powiedziała spoglądając znacząco na swe towarzyszki. – Po dwie na głowę wystarczy – dodała.
- Pozostały mi tylko kremówki – kocie główki zadzwoniły smutno, a właścicielka kolczyków głośno wytarła nos. – Mamo, ale przecież babcia też…
Ciemnowłosa kobieta uśmiechnęła się.
- Oczywiście – powiedziała. – Obie widywałyśmy domowego…Pamiętam, gdy byłam małą dziewczynką…
Matka zagarnęła córkę ramieniem i wyszły z pokoju.
Odważyłem się wyjść z ukrycia dopiero wtedy, gdy obcasy ich bucików zastukały o kocie łby rynku.
- Witaj, Kleofasie – najdroższy na świecie głos zabrzmiał w moich uszach jak muzyka. – Tak długo nie widzieliśmy się…
Usiadłem na poręczy fotela i spojrzałem na najdroższą twarz pokryta siatką cieniutkich zmarszczek.
- A ja myślałem, że to tylko rok…- powiedział starając się opanować wzruszenie. – Zapomniałem, jak liczy się baśniowy czas.
- Nieważne – odpowiedziała. – Cieszę się, że wróciłeś.
- Smutno tu jakoś – powiedziałem.
- Smutno – przytaknęła. – Alicja…pamiętasz Alicję? Alicja pisze baśnie. Są tak prawdziwe, że mąż mojej wnuczki stwierdził, że cierpi na jakąś chorobę psychiczną. Dziś moja wnuczka…chyba rozstała się z nim...
- Chyba tak – odparłem mając przed oczyma migającą błękitnym światłem karetkę pogotowia.
- Teraz ona nosi kolczyki – zauważyłem, a malarka pokiwała głową.
- Maluje – odpowiedziała. – Co prawda nie baśniowy lud, ale kwiaty, ludzi…piękne.
Rozejrzałem się po pokoju.
- A..Mały Kleofas?- Zapytałem.
Malarka uśmiechnęła się.
- Mały Kleofas poszedł w twoje ślady. Został podróżnikiem. Nigdy nie wiem, gdzie jest. Ale pisze, przysyła zdjęcia. Tam na komodzie jest jego fotografia.
Przeskoczyłem z oparcia fotela na komodę i znalazłem się tuż naprzeciw fotografii.
Ze zdjęcia spojrzały na mnie wesołe, brązowe oczy
- Już nie jest mały – uśmiechnąłem się.
- Szkoda tylko, że nie ma rodziny – zamyśliła się malarka. – Ale z drugiej strony podróżując po świecie …
Pokiwałem głową.
- Wydaje mi się, że jest szczęśliwy – powiedziała. – Na swój sposób.
Z kieszeni spódnicy wyjęła laskowy orzech i podała mi go na otwartej dłoni.
- Tak, tak Kleofasie – rzekła z zadumą. – Wprost nie mogę uwierzyć, że mały Kleofas nie jest już małym chłopcem, a Alicja ma taką dużą córkę… A to oznacza jedno, mój miły Kleofasie. Jestem stara, chociaż w środku pozostałam młoda dziewczyną. Nie uwierzysz, dalej mam ochotę rzucać śnieżki, lepić bałwany i biegać boso po trawie. Ale z tym bieganiem to kiepsko mi idzie.
Roześmiała się.
- A Melchior? – Zapytałem.
- Teraz akurat jest w sanatorium – odpowiedziała, – ale też już nie jest pierwszej młodości. Zdarza się – ściszyła głos i spojrzała ze zgrozą w stronę zamkniętych drzwi gabinetu, – że przypomina sobie o mandolinie i kompletnie nie pamięta, o ślubowaniu, jakie złożył…
Jednocześnie wybuchnęliśmy śmiechem i odkryłem, że jej śmiech był taki sam jak dawniej – dźwięczny i zaraźliwy, jakby dzwoniło w nich echo kolczyków z kocimi główkami.
- Nie nosisz już kolczyków – zauważyłem.
- Słabo słyszę – odparła – a ich dzwonienie mi wcale nie pomaga…zresztą należały się już komuś innemu….
Promień zachodzącego słońca wślizgnął się do pokoju. Na schodach zastukały obcasy.
- Do zobaczenia – powiedziałem i wymknąłem się na balkon.
Moje serce biło tak głośno, że…wytężyłem słuch.
Z głębi lasu niesione wieczornym wiatrem dobiegało ciche, miarowe dudnienie.
- Kle-o-fas po-wró-cił - Kle-o-fas po-wró-cił – słyszałem wyraźnie w ich dźwięku.
Zsunąłem się po łodydze winobluszczu w dół i co sił w nogach pobiegłem w stronę domu. Wskoczyłem na pierwszy schodek i już miałem wskoczyć na następny, gdy nagle wpadłem nosem prosto w coś miękkiego.
- Aha! – Zawołała pręgowana kotka. – Kogo my tu mamy…?
- Kleofas Wieczysty, skrzat domowy – przedstawiłem się.
- Znaczy się strzygoń … - Okrągłe oczy kotki zlustrowały mnie od stóp do głów. – Zabiera krowom mleko i plącze włosy.
- I podaje ludziom ziołowe tabletki – powiedziałem i przesmyknąwszy się między jej łapkami wszedłem do domu.
Leśne bębny dudniły coraz głośniej.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!