Od soboty podaję kociakom antybiotyk i zakrapiam oczy.
Tylko tyle udało mi sie wymóc na sąsiadce, próbowałam namówić ją,
żeby dała mi maluchy z matkami, bo matki są dwie, okazało sie, że kotki sa tylko jednej nie tak jak myślałam dwóch kotek. Dzieci jednej z nich nie dawno zostały zagryzione

i teraz we dwie karmią te cztery maluchy.
Mówiłam, że pojade do weta, wylecze je i oddam, ale nie zgodziła się, więc nie naciskałam, wymogłam tylko,żeby pozwoliła mi przychodzic do nich zakrapiać oczy. Zgodziła się, więc pojechałam do weta,
dał mi antybiotyk, bo samo zakrapianie nie pomoże , chodzę więc dwa razy dziennie i podaje im antybiotyk, przy okazji zakrapiam i przemywam oczy.
Maluchy sa super fajne ,wariują, biegają i bija się ze sobą.
Starszych kotów jest trzy, dwie karmiące kotki i kocurek, którego czesto nie ma. Dziś miałam szczęście zobaczyć go ,bo już sie martwiłam, że coś mu sie stało nie widziałam go co najmniej od tygodnia. Dwa kociaczki mają dość dobre oczy, tylko lekko zainfekowane, jeden z czarnych ma brzydkie lewe oko i jedna biała oba, ale i tak są już w lepszym stanie.
Trójka dorosłych jak tylko widzi ,że wchodze z krzykiem leci do mnie

bo wiedzą, że niose jedzenie, wysypuje im ukradkiem ,i dorzucam saszetke, ale są szczęśliwe, jak to bywa z wiejskimi kotami, gospodarze dają im tylko mleko po wydojeniu krów. Maluchy nietety (a może stety?) podjadają i podpijają starszym. Gonią po słomie i boksach z cielakami ,aż sie boje, bo to jeszcze takie szczurki malutkie.
Martwi mnie tylko to ,że sasiadka nie wysterylizuje kotek, niby nie ma nic przeciwko ale jak trzeba zapłacić to już napotykam opór w rozmowie. Szkoda bo wydaje mi sie ,że jedna z kotek zaczyna mieć ruje.
Mieszkam na wsi od jakiegoś czasu i chyba czasami mam dość, mentalność tutejszych mieszkańcówi czasami mnie zupełnie dołuje.

...

..

...

...

...
