kilkanaście lat temu miałam niesamowite przejścia z moją koteczką która odeszła trzy miesiące temu...
lekarz , aby nie okaleczac zanadto kotki (taki był argument) , podwiązał jej jajniki, kotka dostała rui, która trwała ok. dwa miesiące w domu (ile poza domem trudno mi powiedzieć ) , to była udręka dla niej , dla mnie i dla moich sąsiadów, lekarz radził przeczekać a kotka wiła się i wyła...
koteczka była wychodząca wiec po dwóch miesiącach zniknęła, przeszukałam kilkakrotnie całe osiedle , wchodziłam do obcych piwnic i niestety jej nie znalazłam ,
w końcu pogodziłam się z jej stratą , minęły kolejne dwa miesiące i któregoś dnia , kiedy wracałam z pracy rowerem kicia niemal wpadła mi pod koła , możecie sobie jak się przestraszyłam i ucieszyłam , przyniosłam ją do domu, była chuda i wymizerowana ale dokładnie pamietała gdzie stała miseczka z jedzeniem , nakarmiłam ją (nigdy w życiu nie widziałam żeby kot zjadł tyle co wtedy moja Rudzia)
jadła i spała dwa dni , w tym czasie zauważyłam że wzbiera w niej pokarrm

, zaniosłam do weta który ja sterylizował , ten stwierdził że skoro miała tą dziwną ruję to być może jej efektem była ciąża urojona (no bo skąd rzeczywista) , dał jakis zastrzyk który miał sprawić że pokarm zaniknie.
Po powrocie do domu kicia już się w nim nie dała utrzymać , domagała się usilnie wypuszczenia wiec uległam ale postanowiłam ją sledzić , znikneła w pobliskim bloku wskakujac do piwnicy .
Następnego dnia pojawiła sie rano pod moimi drzwiami (mieszkam na 7 pietrze ) najadła się i znowu do wyjścia , przyszła wieczorem , najadła się i znowu pod drzwi... ttrwało to chyba z 10 dni az tego ostatniego dnia zasiedziałam się ciut dłużej w gościach i pełna wyrzutów sumienia że kicia była na kolacji a mnie nie było w domu nie mogłam zasnąć , wierciłam się az w końcu w środku nocy pod blokiem usłyszałam przerażliwe wrzaski kota , wyjrzałam przez okno i zobaczyłam moją koteczke więc w pidzamie zbiegam po schodzach a ona z dołu biegnie do góry , spotkałysmy sie na trzecim pietrze , zauważyłam że w pyszczku taszczy jakiś tobołek , pomyślałam że teraz ona niesie kolację dla mnie (jakiś apetyczny szczurek czy cos w tym rodzaju) ale kiedy sie przyjrzałam az usiadłam z wrażenia
to był maleńki koteczek , już miał otwarte oczka ...nieżle jak na sterylizowaną kotkę co?
skonsternowana zabrałam towarzystwo do domu, uszykowałam legowisko , którego kotka nie chciała zaakceptowac ( chciała koniecznie wciągnąć go pod łóżko ) musiałam przystać na jej warunki (to była dość apodyktyczna koteczka)
Kiedy się nieco uspokoiła po ok dwóch godzinach (to był czerwiec zatem już zdażyło się zrobic jasno ) Rudzia znowu do drzwi , wypuściłam ją i znowu pobiegłam za nią , z pobliskich krzaczków wytarmosiła kolejnego koteczka , najpierw przeganiając stamtad wielkiego kocurka , zanurkowałam za nią w te krzaki i znalazłam jeszcze jednego ...
przyniosłysmy te dzieciaki do domu i trzeba je było odchować ...
musielibyście widzieć mine lekarza który ją sterylizował , gdy się o wszystkim dowiedział

jakoś się tam tłumaczył że szwy puściły czy cos takiego ale zaproponował kolejną sterylizację (właściwie kastrację) która "załatwiła" problem , rujka już się nie pojawiła ....