» Śro maja 21, 2008 17:10
- Odpocznij - powiedział dziadek okrywając mnie ciepło.
Posłusznie zamknąłem oczy, ale sen nie nadchodził. Pochrapywanie dziadka niosło sie echem w szparze za piecem, a na piecu dalej tykał malutki zegarek. kiedy nad moją głową coś zachrobotalo i po ścianie przemnknął nieduzy cień usiadłem na posłaniu i przetarłem oczy.
- Dziadku...- szepnąłem, ale spał twardo, a jego wąsy unosiły się w takt pochrapywania.
Wstałem i na palcach wykradłem się zza pieca i wyszedlem na środek kuchni. Rozejrzałem sie dokoła i nagle moje oczy natrafiły na wnękę. Była pusta i dobrze, że przysloniłem sobie usta dłonią, bo mój okrzyk zdziwienia napewno obudziłby Jana śpiącego w sąsiednim pokoju.
gliniany kot zniknął i, co ciekawsze, dalbym sobie uciąć głowę, że to właśnie jego cień dostrzegłem na ścianie... Poczekałem, az ochłonę ze zdziwienia, przysiadłem na skrzynce z drewnem i zapaliłem fajkę, Myślałem bardzo długo, aż na koniec doszedłem do wniosku, że kot ożył, ale nie miałem najmniejszego pojęcia, dlaczego.
Skulony za grubym polanem dotrwałem do rana i gdy niebo nad domem leciutko pojaśniało podloga zaskrzypiała cicho i do kuchni wszedł otrzepując łapy brązowy kot. Wyglądem przypominał prawdziwego kota, ale na szyi mial czerwoną kokardę, a na policzkach rumieńce. Wyglądało to moim zdaniem dość dziwnie, ale ostatnio wokół mnie wydarzyło się tyle dziwnych rzeczy, że po prostu przyjąłem to do wiadomości i gdy dziadek przebudzil się opowiedziałem wszystko po kolei.
- Ciekawe...- mruknął wycierając usta i odstawiając na bok garnuszek mleka. - Powiadasz, że glina, z której go ulepiono...
Rozmowa przerodziła się w długie pasmo wspomnień, w których jak żywe przesuwały się obrazy z przeszłości i ani spostrzegliśmy się, jak kuchenny zegar oznajmił południe. wyszedłem przed dom. Świeży śnieg lśnił setkami diamentowych iskierek, z dachu zwisały kryształowe sople, a na sniegu, tuz przy ścianie domu biegł rząd równych sladów , które bez wątpienia były sladami kocich łapek. Ślady zaprowadziły mnie pod uchylone okienko piwnicy i usmiechnąłem się do siebie zwycięsko.
Założyłem ciepły kubrak, owinąłem szyję szalikiem, który zrobiła dla mnie babcia i wyruszyłem w stronę miasta. W parku kilkoro dzieci lepiło śnieżną fortecę, a obok fontanny stał smutny bałwan, któremu ktoś pod marchewkowym nosem dokleił nieduży, śmieszny wąsik.
Przypomniałem sobie zdjęcie człowieka obdarzonego takim własnie wąsikiem i zachichotałem, bowiem podobieństwo było uderzające.
- Oszalałaś ! - Melchior zgromił żonę surowym spojrzeniem.
Malarka mrugnęła do mnie i roześmiała się.
- Ależ, Melu - powiedziała - aż prosiło się o to...
Melchior spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem i poprosił, abym wytłumaczył jego żonie, że może śmiać się ze wszystkiego, ale nie z czlowieka z wąsikiem, z którego śniegowej podobizny zdążyło uśmiać się juz całe miasto.
Kiedy usiedliśmy do stołu ktos zastukał do drzwi i zobaczyłem jak Melchior nagle pobladł. Wstał, powoli odsunął krzesło i powoli wyszedł do przedpokoju. Głos, który dobiegł do moich uszu był głosem znajomego barbarzyńcy.
Zanim Melchior z niecodziennym gościem weszli do pokoju malarka zdążyła przykryc mnie frędzlastą chustą . Wstrzymałem oddech, życząc sobie w głębi serca, aby gość nie usiadł na mnie, ale barbarzyńca, który był bardzo dobrze wychowany poczekał, aż pani domu wskaże mu krzesło i dopiero wtedy usiadł.
- Pani Katrino - powiedział cichym, przepraszającym głosem i położył na stole szczotkę do butów. - Błagam, niech pani tego nie robi. Ma pani dzieci...Wojna to nie zabawa.
Malarka opuściła głowę.
- Ja nie powiem nikomu - rzekł barbarzyńca.
Melchior ustawił na stole wysokie kieliszki i napełnił je winem.
Barbarzyńca uśmiechnął się.
- Lubię to miasto - powiedział wznosząc w górę swój kieliszek - i na Boga, chciałbym być tutaj jako ktoś inny...może wtedy...
Malarka uniosła głowę i kolczyki z kocimi główkami zadzwoniły pytająco.
- Nie wie pani - odparł. - Ta młoda dziewczyna, ta z warkoczem...Ona wie, ale co mi z tego.
Jego głos był tak przepełniony bólem i goryczą, że zrobiło mi się go naprawdę żal.
Malarka położyła dłoń na ręce barbarzyńcy.
- To nie o to chodzi - powiedziała. - Ceni pana i lubi, ale...
- Ale ? - oczy barbarzyńcy nagle zabłysły.
- Kocha Jana - odrzekła, a Melchior aż zerwał się na równe nogi.
- JANA ? - wykrzyknął, a jego zona pokiwała głową.
- Tak, zawsze go kochała. Jeszcze w szkole pisała miłosne wiersze...był ich cały kajet...Wszystkie " Do J *** " . Do Jana.
Barbarzyńca ukrył twarz w dłoniach i nad stołem zapadła długa, ciężka cisza, a kiedy ponownie spojrzał na swych gospodarzy jego twarz była smutna, ale znikł z niej wyraz rozpaczy.
- Kocha innego...- powtórzył i sięgnął po kieliszek. - więc przynajmniej tyle pociechy, że przegrałem z mężczyzną...z mężczyzną, którego uważam za przyjaciela...
Melchior ponownie napelnił kieliszki.
- Myśli pan - rzekł nagle barbarzyńca - że mógłbym się go z łatwością pozbyć...Przeciez wiem, że uczy dzieci, choć nie wolno, wiem, że ma w domu zakazane gazety...że mówią o nim, iz ukrył cenny skarb...
Malarka nagle pobladła.
- Nie, nie - powiedzial pospiesznie barbarzyńca. - Tym bardziej będe pilnował, aby nie spadł mu włos z głowy...
- Jest pan bardzo szlachetny - powiedziała malarka - batrdzo, jak...
- Jestem, staram się byc człowiekiem w czasach nieludzkich - odparł, dokończył wino i sięgnął po przewieszony przez poręcz krzesła płaszcz. - Dziękuję państwu. I... - dodał - niech pani uważa, choć było to nad wyraz trafne...
Kiedy jego kroki ucichły na schodach malarka ściągnęła chustę i powróciłem na swoje miejsce na stole.
Za oknem, między drzewami parku niebo zdążyło przybrać pomarańczowy kolor, a zachodzące słońce prześwitywało między gałęziami rozczochranych sosen i powykręcanych buków.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!