ja wierzę, że czasami takie sytuacje się trafiają... jak to pisze Pratchet - szansa jedna na milion - czyli można być pewnym, że się przytrafi
U nas jest o tyle łatwiej, bo generalnie koty sa podzielone na dwa sektory. Do tej pory było najczęściej tak, że zanim koty z kociego pokoju oswoiły się i odreagowały swoje prywatne tragedie i wszystkie zmiany, to te z "salonu" były już w większości we własnych domkach. więc i stres dla obu stron mniejszy - bo więcej miejsca i jakoś bardziej wyrozumiałe towarzystwo. teraz koci pokój służy raczej jako izolatka i miejsce dla najbardziej przerażonych czy najpoważniej chorych. Dlatego jest tam Basieńka (przerażona gromadą kotów), Cykorka (przerażona po Krzyczkach) i Lilunia, która do niedawna była samiutka jak palec w ostatnim pokoju na ciągłej obserwacji.
I musze przyznać, że mamy bardzo dużo szczęścia z kocistymi, które nawet jak mają gorsze dni, to szybko im przechodzi i udaje nam się utrzymać równowagę w stadzie.
Ale gdyby u mojej mamy została Marusia z Korabiewic - byłby dramat. ona bardzo źle sobie radzi z lękiem i stresem. Atakuje, wyskubuje sobie futerko z łapek. u mnie jest razem z moimi dwoma na większej powierzchni niż u mamy, ale wciąż bywają bardzo ciężkie dni. choć ostatnio po feliwayu i hydroxyzinie jest lepiej. Tylko musze kontrolować wkłady, bo skończył mi się jeden w piątek i od razu nastroje bojowe u mojego kocura i u Marusi...