21
Przed Wigilią mróz nieco zelżał, na drogach dzwoniły dzwonki sań, a uliczki pachniały jedliną. Najmłodszą choinkę w parku przybrano kolorowymi kulami, a dziewczyna o twarzy szmacianej lalki zawiesiła na gałązkach połówki skorupek orzechów napełnione smalcem wymieszanym z ziarnem. Przy drzwiach cukierni pachniało goździkami i skórką pomarańczową , a w oknie wystawowym szeleściły spódnicami z cieniutkiej bibułki marcepanowe anioły
W parku urzędowały dzieci rzucając do siebie śniezkami , a na skraju miasta stało w szeregu kilkanascie bałwanów.
Na cmentarzu paliły się woskowe świeczki, a ludzie niespiesznie krzątali się wokół grobów swych najbliższych.
W domu na skraju parku na werandzie ustawiono ogromne drzewko, a dzieci ze szkoły od rana pracowicie ćwiczyły kolędy. Dziadek pykal fajeczkę i od czasu do czasu pogryzał kawałek lukrecji, a ja miałem najwięcej pracy ze wszystkich. Nie dość, że w okresie świątecznym miasto wymagało szczególnego nadzoru, to jeszcze miałem do zapakowania kilkanaście drobiazgów - bowiem wieczorem razem z dziadkiem wybieralismy się do dworu, aby odwiedzic rodzinę.
Zapakowałem więc po kolei sznurek niebieskich korali dla mojej siostry i czerwonych dla żony mego najstarszego brata, aksamitną kamizelkę dla ojca,
kapciuch do tytoniu dla dziadka, haftowany fartuch dla matki i dla młodszych braci łódki z kory, fujarki z wierzbowych gałązek i mnóswto drobiazgów dla krewnych i pociotków.
Opuściliśmy dom o zmierzchu , ale gdy dotarliśmy na drugi kraniec miasta było juz calkiem ciemno. Z ulic poznikali ludzie, na choinkach migotały złote płomyki świeczek.
- Wesołych świąt - powiedziałem do kota z cukierni, który brnął w stronę domu z niesmakiem otrzepując łapy ze śniegu.
- Wesołych...- zaczął kot i nagle urwał. Poruszył czubkami uszu i nastroszył wąsy. Uniósł głowę i chwilę węszył z półotwartym pyszczkiem.
- Chyba czuję coś niedobrego - mruknął.
- Ogień...- pisnęła przebiegająca obok mysz i dla pewności dała susa w kepę zeschłych traw sterczącą spod śniegu.
Kot pokiwał głową.
- Gdzieś się pali - powiedział
Pochylił się i ruchem głowy wskazał mi swój grzbiet. Z trudem wsadowiłem się na grubym karku kota i pomyslałem, że zanim dotrzemy na miejsce pożaru zastaniemy jedynie kupkę popiołu...
Jednak nie doceniłem mego wierchowca, który ruszył z miejsca tak szybko, że prawie spałem. Nastawiwszy wąsy kot pomknął przez śpiące miasto na otaczający je trakt, po którym w stronę starego drewnianego kościoła dzwoniąc dzwonkami jedne za drugimi jechały sanie. ludzie tak byli zajęci soba, że nie zauważyli przebiegającego poboczem drogi kota, który kierował się na drugi koniec miasta wiedziony jakims tajemniczym zmysłem., bowiem ja nie czułem jeszcze ani zapachu dymu, ani nie widziałem blasku płomieni.
Kiedy zaś przed moimi oczyma rozbłysła pomarańczowa łuna poczułem pełznący wzdluż kręgosłupa strach. W oknach chaty stojącej dokładnie pomiędzy miastem a wsia tańczyły jęzory płomieni, od żaru pękały szyby, a w pobliskiej oborze ryczała przerazona krowa.
Nie zastanawiając się, czy chata lezy jeszcze tam, gdzie sięgać miały moje obowiązki, czy też nie zeskoczyłem z grzbietu kota i jednym susem znalazłem się w środku.
Dym szczypał mnie w oczy , ale poprzez jego kłęby dostrzegłem nagle jakiś znajomy kształt...Niewiele mysląc rzuciłem się w jego stronę i...znieruchomiałem na ułamek sekundy.
Miałem przed oczyma malowany w brązowe pręgi grzbiet...glinianego kota.
Nie było, rzecz jasna, czasu, na zastanawianie się skąd się wziął w tym miejscu...chwyciłem oburącz figurkę dwa razy większą ode mnie i zataczając się jak pijany wybieglem przez płonącą sień przed dom. Zawróciłem jeszcze kilka razy i kierując się intuicja wyniosłem pare drobiazgów kładąc je obok kota. zdążyłem pochwycic jeszcze nieduże lusterko i wetknąć je w śnieg, akurat w chwili, gdy runął z trzaskiem drewniany strop. Snop iskier strzelił w góre, a ogien ryknąwszy triumfalnie rozlał sie po dachu jak woda.
Trąbiąc głosno nadciągal wóz straży pożarnej, dokoła zgromadfzili się ludzie, podając sobie wiadra z wodą. Postawiłem kota w sniegu, w miejscu, skąd byłby widoczny i uskoczyłem w bok. Z tlumu wybiegła mała dziewczynka i prawie potknęła sie o figurkę.
- Jest ! - wykrzyknęła i przytuliła ją mocno do siebie. Spojrzala pod nogi i dostrzegła lusterko i inne, leżące obok drobiazgi. - Mamo, mamo ! - zawołała.
Młoda kobieta o twarzy przeciętej dwoma smutnymi bruzdami biegnącymi od kącików ust ku brodzie pochyliła się i wytarła lusterko ze śniegu.
- Garnki trza było wynosić - mruknął ktos z gapiów, a wtedy z oczu kobiety strzeliły iskry.
- To wynoś - krzyknęła, przyłożyła lusterko do ust i wybuchnęła płaczem.
Z wozu strazy pożarnej wygramolił sie dziadek.
- Spisałeś sie na medal - rzekł spoglądając na dziewczynkę i jej matkę i pociągnął mnie za rekaw. - Nic tu po nas. Ludzie poradzą sobie...Zrobiłes co najważniejsze.
Zmęczony, ale z mocno bijącym sercem brnąc w śniegu obok dziadka powrócilem do miasteczka.
Nie byłem pewiendo końca, czy uratowanie z pożaru glinianego kota było az takim bohaterstwem, i czy to moje wołanie o pomoc usłyszeli ludzie - ale bądź co bądź pierwszy raz stanąłem oko w oko z prawdziwym niebezpieczeństwem...
cdn