Wróciłam
Wczoraj niestety choćby naciśnięcie "enter"przekraczało moje siły...więc witam dziś
Aniu i Krzysiu - cieszę się, że byliście u Jani. Ona potrzebuje wsparcia moralnego. Tak coś czułam, że spodoba wam się jakiś puszek. MAm nadzieję, że dziś go pozam, bo wybieram się do Jani.
Beatko - wczoraj się przekonałam, że wszelkie ingerencje w kocie zycie miewają skutki niekoniecznie takie jakich się spodziewamy. ALe obawiam się, że kocury nie przychodzą tam tylko po to żeby poznać malucha. Może faktycznie przymknąć to okienko. Trzeba by mamci postawić kuwetkę, może akurat zrozumie.
Choć z drugiej strony jeśli miałoby ją to zestresować...
Wczoraj sobie spokojnie podróżowałąm do domku gdy zadzwonił sąsiad z działki. JEgo nadworny kocur przyniósł mu w sobotę w nocy podduszonego kociaka z raną na szyi. Wg niego - kociak ślepy. Żona obmyła ranę, nakarmiła malucha pipetką (krowim mlekiem !!!) i trzyma w pudle i pyta co dalej...
Najpierw wypadałoby zobaczyć jak wygląda sytuacja. Ale co potem?
Pierwsza myśl to obdarzyć kocicę Jani bonusikiem, bo one najmłodsze. Ale oczywiście jest ale...
Bo ta kota to wcale nie musi go przecież pokochać. Poza tym Jania chyba juz ma wytarczająco.
Druga myśl - to Nakasha-ale karmienie takiego bąbla to cały etat, a jak on dodatkowo podduszony to itak szanse marne.
Pojechaliśmy więc na działkę zamiast rozpakować zabawki. Po drodze zwinęłam butelkę dla maluchów od brata i właściwe (no może prawie właściwe mleko dla niemowlaków)
Na miejscu okazało się, że ten bąbelek to ok 3 tyg tygrysek. Oczka otwarte, ryjek się drze bo głodny. I łazi bo nie ma się do kogo przytulić.
Więc kondyzja zadziwiająco dobra. Rana na szyi niewielka.
Kiedy tak staliśmy nad tym zjawiskiem przyszedł drugi sąsiad, który karmi działkuski na zmianę ze mną i powiedział, że wie, gdzie moze być matka.
(jakiś czas temu pisałam, ze pod koniec marca objawiła się nowa kocica buraska, nie dała się złapać. Bo pojawiała się i znikala. A ostatnio była podejrzanie gruba) Nie znam jej więc sąsiad wziął znalezisko w pudle, zaniósł w okolice gniazda (otwate okienko do podpiwniczenia opuszczonego domu)
15 min i jego wrzaski wywabiły matkę z dziury. Kocica obwąchała (jak podkreślił sąsiad, skrzywiła się nieco... )Ale zaczęła go lizać i dopuściła do ssania. A potem wzięła w zęby i zaniozła do domu...
I taki morał z tego, ze jakbym go zabrała to trudno powiedzieć co by się stało. A tak - happy end (oby)
Po powrocie do domu przezyłam natomiast zawał mięśnia sercowego (no, prawie). Słonik i NOkia powitały nas wiązanką niezbyt cenzuralnych miauków. A Sabika nie ma...
Ze względu na sikanie Słonika miały do dyspozycji jedynie 1 pokój, kuchnię i łazienkę. Więc miejsca do schowania niewiele. ALe jak kamień w wodę. Po przejrzeniu szafek i skrytek zostało komisyjnie stwierdzone,że nie ma.
Ja już łzy w oczach, dzielnie zadzwoniłam do mamy z pytaniem "gdzie mój kot"??? Mama powiedziała spokojnie, ze dzień wcześniej ostani raz widziany był nad miską
Szukaliśmy go ponad pł godziny. Okazało się, że siedział w szufladzie (zamknietej). Jak długo- nie mam pojęcia. A że nie umie miauczeć to sie nie odzywał. ALe domyslam się, że wsadziła go tam i zamnkęła kocica. Tak, ona jest do tego zdolna...