Jest... nienajlepiej, ale po kolei.
W poniedziałek odkryłam, że któryś mi nasikał na łóżko. Zmieniłam wszystko. Wieczorem rozłożyłam pościel i poszłam się myć. Kładę się spać... przykrywam się mokrą kołdrą. Zmieniam kołdrę- obsikaną rozkładam na krzesłach- częściowo opierała się ona na stole. Idę spać. Rano wstaję- obsikana kołdra na stole i sam stół.
Po południu byłam umówiona u weta z Furiem na oględziny zniekształconego pazura (przy okazji też chciałam mu obciąć te, których obciąć sobie nie pozwolił). Złapanie Furia to było coś okropnego. W dodatku ciągle po kręcił się Leon (nie udało mi się go wygonić z pokoju- syczał i uciekał- myślał, ze to jego łapię do weta), co potęgowało zdenerwowanie Furia. Jak już mi się udało złapać wkurzonego rudzielca, ten przekręcał się brzuchem do góry i zaczynał się bronić. Udało mi się go w końcu zablokować, zbliżył się Leon... Wkurzony przeze mnie Furio „wystartował” do Leona, pomachał mu łapami przed nosem, Leon zaatakował i trafił w moje ręce. Furio mi się wywinął i zaczęła się prawdziwa bójka między kotami. Rozdzieliłam koty- Furio schował się pod krzesłem a Leon krążył i co chwilę usiłował zaatakować ponownie. W końcu duża ilość hałasu i machanie ręcznikiem przed nosem, walenie tymże ręcznikiem koło Leona o podłogę przyniosło jakiś rezultat. Dyszący Leon stracił zainteresowanie Furiem- przeniósł je na mnie. Zasłoniłam się ręcznikiem, gdy się trochę uspokoił udało się go w końcu poduszką z pokoju wygonić. Potem pozostało „wyciągniecie” zdenerwowanego i zranionego Furia z wersalki, zza wersalki, spod krzeseł i wpakowanie go do transporterka. W końcu się udało. I pojechaliśmy do weta. Okazało się, że na szczęście jest to tylko draśnięcie. Pazur do operacji (koszt koło 130 zł), bo zaczyna się zawijać i będzie wrastał. Obcięliśmy pazury, zważyliśmy Furia (ma 5,5 kg - jest u mnie miesiąc a przytył 1,4 kg

). W gabinecie Furio wyciął numer- wdrapał mi się na ramię, żeby popatrzeć przez okno- i tak sobie stałam z balansującym na ramieniu 5,5 kg kotem, który machał mi ogonem na wysokości nosa rozmawiając z weterynarzem. Super.
Po powrocie do domu Horacy i Leon podeszli do transporterka. Bez syczenie, warczenia, buczenia.
Wieczorem Leon zbliżył się do leżącego Furia, zniżył głowę... koty obwąchały sobie nosy... Potem Leon zaczął znowu swoją śpiewkę „Nie lubię cię koleś. Przyłożę ci, chcesz?” (po kociemu płaczliwe „aaaaauu”). Furio się podniósł... Leon chwilę pomyślał i potarł policzkiem o bok półki, na której leżał Furio.
Niestety w nocy dwukrotnie trzeba było wsadzać miedzy koty ręcznik. Dlatego dziś Furio jest zamknięty w moim pokoju. Sądząc po tym jak teraz śpi... jest rozluźniony, ale wcześniej gdy się zdarzyła okazja- dał dyla.