» Wto kwi 08, 2008 16:47
Jednak zima tamtego roku wcale nie miała zamiaru tak szybko odejść. Co prawda mrozy nie były wielkie, za to co wieczór sypało śniegiem i wiatr pogwizdywał cienko w szparach okiennych. W taki czas myślałem o Bazylim – jak dobrze byłoby wtulić się w jego futro i słuchać spokojnego, miarowego, basowego mruczenia od którego zaraz robiło się jakoś cieplej na sercu. Byłem już za duży, aby wślizgnąć się na posłanie śpiących rodziców , więc naciągałem kołdrę po same uszy, zwijałem się w kłębek jak zwierzątko i myślałem o tym, jak następnego ranka wnuki Złociejowskiego będą przekopywać tunel do stajni i obrzucać się świeżym, kopnym śniegiem…
Wiosna nadeszła nagle, uwalniając rzekę spod lodu, zamieniając pobliskie łąki w rozlewiska, zakwitając kępami złocistych kaczeńców w przydrożnych rowach.
Dni stawały się coraz dłuższe, a słońce przygrzewało coraz mocniej, zieleniło trawę i wyciągało spod ziemi blade pędy perzu i mleczy. Wiatr spowijał leszczyny chmurami żółtego pyłu, od którego kręciło w nosie, a w koronach drzew uwijały się ptaki.
I tylko jeden Melchior, posępny i zamyślony snuł się z kąta w kąt rzucając tęskne spojrzenia w stronę rzeźbionych drzwi wysokiej, narożnej kamieniczki zwieńczonej absydą.
Starsza pani z troską w oczach podsuwała mu najlepsze ciastka i czekoladę w najładniejszej czarce, ale i to niewiele pomagało.
Prawdę powiedziawszy już zaczynałem się o niego martwic – był przecież jednym z mieszkańców miasteczka, które powierzono mojej pieczy – ale na rozwiązanie problemu niespodziewanie wpadł brat młodej malarki.
- Sztuka – powiedział rzucając małym kamykiem w stadko pływających w ciepłej kałuży kijanek.
- Co „ sztuka ” ? – zapytali jednogłośnie bliźniacy, a kijanki rozpierzchły się na wszystkie strony.
- Po prostu sztuka. Jeśli chce zdobyć jej serce, to tylko poprzez sztukę.
- Aha – pierwszy z bliźniaków pokiwał głową, a na twarzy drugiego pojawił się wyraz zwątpienia.
Brat malarki zmarszczył brwi.
- Nie rozumiem, dlaczego tak się krzywisz.
Bliźniacy spojrzeli po sobie i wybuchnęli śmiechem.
- Jeśli chodzi o Mela, to nie potrafi narysować kreski – oznajmił pierwszy, a drugi przytaknął.
- Raz chciał narysować kota…i do kota to było nijak nie podobne…
Brat malarki zamyślił się. Myślał przez dobra chwilę, aż nagle zerwał się na równe nogi i zawołał :
- Muzyka !
- Aaaaa….- wyrwało się bliźniakom.
- Serenady pod oknem…- rozmarzył się brat malarki. – Maj, bzy i poezja…
Pomysł najwyraźniej spodobał się Melchiorowi, bowiem pewnego dnia udał się koleją do miasta i powrócił z okrągłym, czarnym futerałem pod pachą i począł znikać na całe dnie. Przypadkowo odkryłem – nie miałem bowiem w zwyczaju naruszać prywatności moich podopiecznych – że udaje się do panny Leokadii, która w młodości uczyła gry na pianinie a w niedzielne poranki dyrygowała kościelnym chórem.
Raz czy dwa postałem pod oknem sympatycznej staruszki o fiołkowych włosach, ale dobiegające zza okna dźwięki szybko przegoniły mnie z mojej kryjówki.
Rzecz jasna nie uważałem się za eksperta w tej dziedzinie, więc trudno było mi w jakikolwiek sposób ocenić wysiłki Melchiora, ale jedno było pewne – chyba nie lubiłem muzyki .
Niestety, gdy nadszedł maj, ciężki od woni tureckiego bzu, który kwitł prawie w każdym przydomowym ogródku i obficie porastał obrzeża parku przekonałem się, że nie tylko ja ale również inni byli podobnego zdania.
- Na miłość boską – jęknęła któregoś wieczora malarka widząc nadchodzącego z mandoliną w ręce Melchiora i najciszej jak mogła pozamykała wszystkie okna, zaś gruby czarny pies cichutko zaskowyczał i nadspodziewanie szybko zniknął za rzeźbionymi drzwiami .
Melchior, nie świadom popłochu, jaki wywołał oparł się malowniczo o kamienną ławkę i uderzył w struny, najpierw cicho, a potem nieco głośniej.
Następnie chrząknął i zaśpiewał łamiącym się ze wzruszenia głosem : :
- Światło okna twego dla mnie jest jak gwiazdy blask…
W środku serca me-eeego wstaje nocą brzask…
Dla ciebie bije serce meee
Bo ja tak bardzo kocham cieeeee…
Okno na pięterku otworzyło się z trzaskiem i wyjrzała z niego rozczochrana głowa malarki.
- Na miłość boską. Melchiorze ! – zawołała. – Zaklinam cię, przestań !
Melchior z niedowierzaniem potrząsnął głową. Spojrzał na mandolinę i raz jeszcze trącił struny. Z pięterka odpowiedziało mu pełne rozpaczy wycie psa.
- Katarzyno…- jęknął głosem przypominającym pękniętą strunę.
Malarka przygładziła włosy .
- Posłuchaj – powiedziała. – Zawrzyjmy umowę. Ty przestaniesz grać na tej cholernej mandolinie, a ja oddam ci swoją rękę.
- I pół królestwa – wyrwało się jej bratu zaczajonemu za rozłożystym platanem.
Melchior zbladł, chwycił się za serce i osunął się na kamienną ławkę. Mandolina potoczyła się po kocich łbach.
Scena ta była tak niesamowita, że mimo woli parsknąłem śmiechem.
Brat malarki zaczerpnął wody z fontanny i obficie pokropił nią twarz Melchiora, zaś malarka błyskawicznie znalazła się na dole rozbawiona całą sytuacją nie mniej ode mnie.
- Pamiętam, co obiecywałaś – wymamrotał Melchior otrząsając się z wody jak pies.
- Tylko nigdy więcej, powtarzam nig-dy wię-cej nie bierz do reki żadnego instrumentu – rzekła malarka podając mu chusteczkę.
Gruby czarny pies, który przybiegł za swoją panią westchnął z wyraźną ulgą i zniknął w zaroślach bzu.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!