Psotusiowy pamiętnik

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Pt kwi 04, 2008 9:43

Za to jest co czytać do porannej kawy :)
Ja już wiem, dlaczgo Ciocia Kociama któryś odcinek wkleiła podwójnie: to był test na to, czy Cioteczki czytają uważnie :)
Psot

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt kwi 04, 2008 10:01

MaryLux pisze:Za to jest co czytać do porannej kawy :)
Ja już wiem, dlaczgo Ciocia Kociama któryś odcinek wkleiła podwójnie: to był test na to, czy Cioteczki czytają uważnie :)
Psot


Haha widzę Psotusiu że rozumiemy się jak dwa łyse konie :lol:

Kociama

Avatar użytkownika
 
Posty: 23507
Od: Czw gru 07, 2006 18:34
Lokalizacja: Beskidy

Post » Pt kwi 04, 2008 10:03

Oczywiście, Ciociu, my się przecież zawsze świetnie rozumieliśmy :)
Psot

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Sob kwi 05, 2008 21:27

No i znowu przerwa! Obrazek

Iskropka

 
Posty: 2651
Od: Pt lis 30, 2007 21:11
Lokalizacja: Kraków

Post » Nie kwi 06, 2008 14:12

Przerwa, bo przecież wczoraj Ciocia musiała zająć się Kunią, trochę popisała w swoim wątku i pewnie już nie miała siły wklejać :(. Albo padł jej net, tak jak nam :(
Psot tłumaczący

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pon kwi 07, 2008 9:06

Pigułka
Zastanawiałam się czasem, czy Pańcia gdzieś wyjedzie na wakacje. Miała jeszcze trochę wolnego, a przecież posprzątała już całe mieszkanko. Ale Pańcia powiedziała, że tym razem nigdzie nie wyjedzie na dłużej niż na kilka godzin, więc wcale nie zauważymy, że dzieje się coś szczególnego. A poza tym niedaleko od Pańci domu była rzeka i można było chodzić na spacery wzdłuż jej brzegów. I nie trzeba było płacić za bilety na tramwaj (cokolwiek by to nie było), żeby tam dotrzeć.
Czasem Pańcia szła tam z naszą sąsiadką z dołu, Kamilą. Wtedy brała ze sobą kocyk, żeby miały na czym usiąść na tym brzegu rzeki. Trochę się dziwiłam, że tak robi, bo byłam przekonana, że ludzie na dworze siadają tylko na ławkach. Ale Pańcia mi powiedziała, że akurat tam, gdzie idzie, nie ma ławek, za to jest śliczna zielona trawa. I na tej trawie Pańcia z Kamilą rozkładały kocyk, jeśli akurat bolały je łapki lub z innych powodów nie chciało im się ani iść dalej, ani wracać do domu.
Siedząc na tym kocyku rozmawiały o różnych rzeczach. Ciekawe tylko, o czym, skoro Pańcia już była dorosła, a Kamila była jeszcze dzieckiem. Ale widocznie miały o czym rozmawiać skoro czasem te spacery trwały strasznie długo, nawet dwie godziny.
Psotek
Po każdym takim spacerku Kamila z Pańcią szły do najbliższego fotografa, a następnego dnia Pańcia odbierała zdjęcia. A ja je oceniałem. Oczywiście większość z nich nadawała się tylko do wyrzucenia, ale niektóre były zupełnie przyzwoite. No to Pańcia wyrzucała te najgorsze, bo po co nam mają zajmować miejsce w domu? A te w miarę dobre chowała w takiej specjalnej książeczce, która służyła właśnie do przechowywania zdjęć i nazywała się album. Lubiłem czasem oglądać zdjęcia, ale nie za dużo naraz. Pańcia też je czasem oglądała z Kamilą lub innymi gośćmi. Rzadko jednak nas ktoś odwiedzał.
Pańcia mi wytłumaczyła, że niektórzy jej znajomi wyjechali na wakacje do różnych miejscowości i teraz tam sobie odpoczywają. Rozumiałem z tego akurat tyle, że nie było ich w Wrocławiu i dlatego nie mogli nas odwiedzać. No i to mi właściwie wystarczyło.
Owszem, lubiłem gości, ale nie za często i nie za dużo naraz. A najważniejsze, żeby mi się zbyt nie narzucali ze swoimi czułościami. Jak zechcę ich bliżej poznać, to sam do nich podejdę. W końcu to ja tu jestem u siebie, a nie oni, więc to ja tu mam prawo rządzić.
Pańcia i Pigunia też mieszkają ze mną, więc mają tu też coś do powiedzenia. A goście są gośćmi, więc niech się tak zachowują, jak my chcemy. A jak im się nie podoba, to przecież nikt im nie każe do nas przychodzić. Po swojemu to niech się zachowują w swoich domkach. My też nie musimy do nich chodzić, jeśli nam się nie podoba u nich. Ale w cudzym domku to trzeba tak robić, jak się podoba tym, którzy mieszkają w tym domku, prawda?
Pigułka
Pańcia czasami jeździła też na dalsze wycieczki. Już wieczorem przygotowywała sobie plecak, czyli taki worek, który miał śmieszne, szerokie paski. I jak je Pańcia zakładała sobie na ramiona, to ten worek wisiał jej na plecach. To pewnie dlatego nazywał się plecak? I Pańcia zawsze wkładała do niego swoją kurtkę przeciwdeszczową, coś do picia, aparat fotograficzny i taki śmieszny papier, który nazywał się mapa.
Na tej mapie było narysowane, jak i gdzie trzeba iść, żeby dotrzeć tam, gdzie się chciało. Pańcia umiała się z tej mapy dowiedzieć różnych dziwnych rzeczy, na przykład gdzie warto być, co tam trzeba zobaczyć, a nawet jak to jest daleko od naszego domu. Tylko gdzie się Pańcia nauczyła, jak się tego wszystkiego dowiedzieć od tej całej mapy?
Psotek
To było przecież proste. Każdy centymetr na mapie oznaczał ileś tam ludzkich kroków. A ile – to zawsze było napisane na dole mapy. To się nazywało „skala”. Im mniejsza była ta skala, tym lepsza ta mapa, bo tym dokładniejsza. A poza tym na mapie były różne rysunki, żeby pokazać, co gdzie jest. I nawet jak Pańcia nigdy wcześniej nie szła tą trasą, to i tak nie mogła się zgubić, bo wszystko miała dokładnie narysowane na tej mapie. Podobno uczyła się czytania map, kiedy była w szkole.
Wieczorem przed wyjazdem Pańcia zawsze rozkładała mapę i myślała, gdzie i jak ma dotrzeć. A ja czasem wchodziłem na tę mapę, żeby jej łapką pokazać, co jeszcze moim zdaniem warto zwiedzić. I na ogół Pańcia przyznawała mi rację. A jeśli się tam nie wybierała, to tylko dlatego, że akurat nie miałaby jak dojechać, a trasa była za długa, żeby ją przejść na własnych łapkach.
Na ogół Pańcia przywoziła mi z takich wypraw różne ciekawe roślinki. Byłem dobrym bratem, więc pozwalałem Piguni, żeby wąchała i podgryzała je razem ze mną. A czasem nawet układaliśmy z nich bukiety dla Pańci.
Pigułka
Oczywiście to ja byłam najlepsza w układaniu bukietów. Ale Psotek też co nieco potrafił, a poza tym zawsze był chętny do pomocy. Dlatego zwykle zgadzałam się, żeby mi pomagał. Dla Pańci zostawialiśmy tylko ostatnie zadanie – wstawianie gotowego bukietu do naczynka z wodą.
Szkoda tylko, że te kwiaty tak szybko więdły i trzeba było je wyrzucać. Ale z drugiej strony dzięki temu można było ułożyć nowe bukiety z innych kwiatów, które nam Pańcia przynosiła. I znów w domu było ślicznie, miło i trochę inaczej niż poprzednio. Byliśmy z siebie naprawdę dumni. No i coraz lepiej rozumieliśmy się z Pańcią.
Ciekawe tylko, co się dzieje z Mamą, Czarnulką i Azorkiem... Ale nawet Pańcia nie miała od nich żadnych wiadomości, bo podobno Ola najpierw znów gdzieś pojechała na wakacje, a potem – jak już wróciła – to na resztę lata poszła gdzieś do pracy. Chciała zarobić pieniążki na nowe ubranka dla siebie. No i jak wracała z tej pracy, to podobno już nie miała siły, żeby zafeletonować do Pańci. Tylko raz rozmawiały i Ola powiedziała Pańci, że podobno Mama z Urwisem będą mieli dzieci, ale nie wiedziała, kiedy one się urodzą. A potem już nie dzwoniły do siebie.
CDN. :D

Kociama

Avatar użytkownika
 
Posty: 23507
Od: Czw gru 07, 2006 18:34
Lokalizacja: Beskidy

Post » Pon kwi 07, 2008 9:20

Wspomnienia z lata to lekarstwo na dzisiejszą pogodę :)
Psot

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pon kwi 07, 2008 14:59

Jakie krótkie te odcinki są :cry:

Iskropka

 
Posty: 2651
Od: Pt lis 30, 2007 21:11
Lokalizacja: Kraków

Post » Pon kwi 07, 2008 18:15

O, Psotusiu, jaki z ciebie uczony kocurek, że tak wszystko wiesz o mapach 8O
ObrazekObrazekObrazek
Panowie Kocurowie
"Poznasz siebie, poznając własnego kota." Konrad T. Lewandowski, "Widmowy kot"

PumaIM

Avatar użytkownika
 
Posty: 20169
Od: Pon sty 20, 2003 1:30
Lokalizacja: Warszawa

Post » Wto kwi 08, 2008 12:05

Ciociu Pumo, ja o mapach się ucyłem od mojej Duzej. Ona strasznie lubi mapy :) :wink:
Psot

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Wto kwi 08, 2008 13:11

Psotek
Ja też się ucieszyłem, że Mama będzie miała nowe dzieci. I na pewno one się miały urodzić dopiero po wakacjach, więc na razie się nie musiałem zastanawiać, ile będę miał przyrodniego rodzeństwa i gdzie ono będzie mieszkać, skoro u nas nie ma miejsca.
Za to pewnego dnia miałem zupełnie inne, poważne zmartwienie. Otóż Pańcia z samego rana pojechała na wycieczkę z panią Anią. Mówiła, że wybierają się do miejscowości, która się nazywa Sulistrowiczki, potem wejdą na górę Radunię, a potem zejdą do innej miejscowości, tam wsiądą w autobus i dopiero wrócą do Wrocławia. A z tego autobusu Pańcia miała jeszcze dość spory kawałek drogi do domu. Więc Pańcia obiecała, że wróci dopiero przed samą kolacją.
Rano, kiedy Pańcia wychodziła z domu, było ładnie, słonecznie i ciepło. Dlatego Pańcia zostawiła otwarte okno na balkon. Ono było zasłonięte taką specjalną siatką, przez którą my nie mogliśmy wyjść z domu, a muchy nie miały szans do niego wlecieć. Ale w środku dnia nagle zrobiło się trochę ciemno, a z daleka było widać błyskawice. Oboje z Pigunią trochę się ich baliśmy. Pańci nie było, a ja nie umiałem zamknąć tego okna, żeby nas ono ochroniło przed burzą.
Aż tu nagle w drzwiach zazgrzytały klucze. To nie mogła być Pańcia, bo wiedziałem, że ona jest jeszcze strasznie daleko od domu. No i drzwi się otworzyły i ktoś przez nie wszedł. To była Pańci mama. I ona nam powiedziała, że zamknie to okno, żebyśmy się nie musieli bać tej całej burzy. Podobno Pańcia do niej zatefelonowała, żeby tak zrobiła, gdyby widziała, że się zaczyna burza. I mama Pańci trochę z nami posiedziała, bo akurat zaczął padać deszcz. Ona co prawda mówiła, że po prostu nie chce zmoknąć, ale tak naprawdę to chodziło o to, żebyśmy się nie bali być w domu sami.
Psotek
Jednak najwięcej dni w czasie urlopu Pańcia była po prostu z nami. Wspólnie bawiliśmy się lub leniuchowali, jeśli akurat na to mieliśmy ochotę.
Czasami my spaliśmy na fotelu, a Pańcia czytała jakąś książkę. Miała ich na półkach całe mnóstwo. Żeby było ciekawiej – nie wystarczały jej te książki, które miała w domku. Od czasu do czasu chodziła do miejsca, które nazywało się biblioteka. Zanosiła tam jedne książki, a do domu przynosiła inne. Podobno biblioteka to takie miejsce, gdzie jest całe mnóstwo książek. I można je sobie pożyczyć i przeczytać w domu. Po przeczytaniu się je oddaje, a za to można pożyczyć inne. I tak ciągle.
Pańcia często chodziła do tej całej biblioteki, tylko ja wcześniej tego nie zauważyłem, bo zwykle wchodziła tam wracając z pracy. A teraz musiała tam iść specjalnie, żeby wziąć nowe książki do czytania i oddać te, które już przeczytała. A w czasie urlopu miała więcej czasu na czytanie. Dlatego chyba chodziła do tej biblioteki częściej niż zwykle.
Ale ja nie do końca Pańcię rozumiem. Przecież nigdy z tej biblioteki nie przyniosła książki o kotach ani dla kotów. Kiedyś jej o tym powiedziałem. Ale ona tylko się zaśmiała. I potem zaraz mi pokazała, że przecież ma na półce całe mnóstwo książek o kotach, więc nie potrzebuje ich od nikogo pożyczać.
Pigułka
Tych książek o kotach to Pańcia miała tyle, że nie mieściły się na jednej półce. Wiem o tym, bo sama mi je pokazywała. W niektórych książkach było sporo zdjęć.
Bardzo byłam zdziwiona, kiedy mi je Pańcia pokazała, bo np. niektóre koty miały na tych zdjęciach niebieskie oczy lub długie białe futerko i wyglądały jak puchate kuleczki. I to niby miały być koty??? Pańcia zapewniła mnie, że tak – że co prawda sama takich kotów nie spotkała, ale dużo o nich słyszała. I nawet jej znajomi mieli znajomych, którzy u takich niby-kotów mieszkali.
Pańcia jednak wolała mieszkać z nami. Mówiła, że my jesteśmy prawdziwymi, normalnymi kotami, a nie jakimiś dziwadłami, które same nie wiedzą, czy są kotami, szmacianymi lalkami, czy skrzyżowaniem kota ze zwierzątkiem, które się nazywa szop pracz. I mówiła, że koty europejskie – takie jak my – są jedynymi prawdziwymi kotami, a inne to tylko podróbki.
Psotek
Podróby czy nie podróby, ale tamte zwierzaki też uważały się za koty. Nie wiem, czy miały rację, bo nigdy w życiu ich nie spotkałem. Ale jak już żyły i mieszkały z ludźmi, to miały prawo do tego, żeby je ludzie karmili i kochali, prawda? Nawet psy miały do tego prawo, choć wszystkie (z wyjątkiem Azorka i jego przyjaciół) były razem warte mniej niż najnędzniejszy kot. Ja co prawda nie przepadam za psiakami (z wyjątkiem tych, które poznałem u Oli(, ale nawet ja nie odmówiłbym im prawa do miłości i odrobiny przyjemności w życiu.
Zastanawiałem się czasem, dlaczego wszystkie psy wyglądają zupełnie inaczej niż koty. Wiem, że one nie są kotami, ale przecież często mieszkają z nimi razem. No to któregoś dnia Pańcia specjalnie pokazała mi zdjęcia tych niby-kotów ze swojej książki, a potem wyjęła z albumu zdjęcie zwierzątka, u którego mieszkała jej koleżanka. Ono było nawet podobne do tych książkowych kotów. Ale Pańcia powiedziała, że to jest piesek. I że ta rasa nazywa się York. Całkiem jest podobny z wyglądu do niektórych kotów! I podobno zachowuje się prawie zupełnie tak jak my, tyle że mówi po psiemu, a nie po kociemu. Ciekawe...
Pigułka
Pewnego dnia Pańcia nam powiedziała, że już jej się kończy urlop i niedługo będzie musiała znów chodzić do pracy. Podobno miała tego urlopu całe sześć tygodni. Na początku wydawało nam się, że to strasznie długo, a tymczasem nawet się nie spostrzegliśmy – i już było po urlopie. Dlaczego miłe rzeczy tak szybko mijają? No więc przez te ostatnie dni bawiliśmy się z Pańcią jeszcze weselej niż zwykle, żeby nabawić się z nią na zapas. I wymyślaliśmy coraz to nowe zabawy.

PO PAŃCI URLOPIE
Psotek
W końcu przyszła niedziela. Pańcia mówiła, że już nie ma urlopu, ale przecież tak czy owak niedziele miała wolne, więc nie poszła do pracy. No to – jak zwykle w niedziele – pospaliśmy sobie razem i zjedliśmy śniadanko. I potem dzień wyglądał jak każda inna niedziela. Jednak wieczorem Pańcia znów włączyła budzik, żeby ją obudził następnego dnia i żeby na pewno zdążyła do pracy.
Rano Pańcia wstała wcześniej niż w czasie urlopu. Wcale mi się to nie podobało, bo to znaczyło tyle, że ani sama się nie wyspała, ani nam nie dała pospać. W końcu przed samym wyjściem Pańcia nam powiedziała, kiedy wróci. Przed urlopem też tak samo wracała do domu. Ale ja już się przyzwyczaiłem do bycia z Pańcią, a Pigunia chyba też by wolała mieć Pańcię cały czas w domu.
Tym razem strasznie nam się dłużyło czekanie na Pańcię. Ale nareszcie doczekaliśmy się. Przyszła jak zwykle objuczona zakupami dla siebie i dla nas. Jednak była trochę zmęczona tym pierwszym dniem pracy, więc musiała się na chwilę położyć, zanim zaczęła się z nami bawić. I potem już do wieczora rozrabialiśmy razem. W końcu po raz kolejny poszliśmy spać.
Tym razem namówiłem Pigunię, żebyśmy się nie kładli na naszym fotelu, tylko na Pańci łóżku. Malutka trochę się bała, że Pańcia nas może przez nieuwagę przygnieść, ale jej przypomniałem, że już kiedyś tak robiliśmy i nic złego się nie stało.
Pigułka
Psot chciał poeksperymentować i pospać z Pańcią. Bałam się tego trochę, ale przecież nie mogłam być większym tchórzem niż on. I rzeczywiście zapomniałam, że już tak kiedyś robiliśmy i nic złego się nie stało. A teraz przecież byliśmy więksi niż wtedy, kiedy przyjechaliśmy do Pańci. Więc teraz tym bardziej musiała nas zauważyć. A poza tym my też już lepiej znaliśmy Pańcię niż wtedy, więc szybciej wiedzieliśmy, kiedy trzeba się ewakuować, a kiedy jeszcze nie.
Psotek
Od tego dnia już prawie codziennie przynajmniej przez trzy godziny w nocy spaliśmy z Pańcią. I było dla nas bardzo przyjemne, dla Pańci zresztą też. I tak minął pierwszy tydzień po Pańci urlopie. Piątek jak zwykle oznaczał wielkie pranie, a sobota – prasowanie i sprzątanie. A w niedzielę Pańcia poszła do kościoła i na obiad do swojej mamy.
Potem się okazało, że Pańcia znów musi iść do pracy. No i w poniedziałek wróciła jeszcze tak jak zwykle. Ale wieczorem zadzwonił telefon. Pańcia porozmawiała z tym kimś, kto był po drugiej stronie kabla, ale dość krótko. I potem nam powiedziała, że to była Ola i że się właśnie umówiły na lekcję anielskiego.
No to po pracy Pańcia nie miała wrócić do domu zaraz po pracy, tylko pojechać do Oli. I dlatego nam powiedziała, że nie będzie jej w domu dłużej niż zwykle. Zgodziłem się na to, bo Pańcia powiedziała, że za tę lekcję dostanie pieniążki i kupi nam za nie jedzonko i może nawet jakąś zabawkę.
I rzeczywiście tak było. Pańcia nam przyniosła nową piłeczkę, którą się świetnie bawiliśmy. Ale za to wróciła tuż przed kolacją. Czyli strasznie długo jej nie było. No ale przecież widziałem, że Ola mieszka strasznie daleko od nas, więc Pańcia musi strasznie długo jechać autobusami najpierw z pracy do Oli, a potem od Oli do domu.
Pigułka
Ten miesiąc tuż po Pańci wakacjach nazywał się wrzesień. Pańcia mówiła, że ze wszystkich miesięcy w roku najbardziej nie lubi właśnie września. Po pierwsze musiała zawsze we wrześniu wracać do pracy, a to już było wystarczająco przykre. Na dokładkę dzieci zaczynały wtedy szkołę i Pańcia musiała im zacząć pomagać. No i we wrześniu nigdy nie umiała powiedzieć, kiedy tak naprawdę wróci do domu, bo może ktoś do niej zatelefonować i powiedzieć, żeby zaraz przyszła na lekcję.
Pańcia powiedziała nam, że to niedługo się skończy i już w październiku zawsze będzie umiała nam znów powiedzieć, o której godzinie wróci do domu.
Nie lubiłam takich sytuacji, ale cóż mogłam na to poradzić? Pańcia też tego nie lubiła, ale nawet ona nic nie mogła zrobić w tej sprawie. Ale pocieszyła nas, że to się zmieni, bo pod koniec miesiąca już będzie wiadomo, kiedy, gdzie i z kim będzie miała lekcje. A miesiąc to przecież nie tak znowu długo, prawda? A na razie Pańcia obiecała nas uprzedzać rano, jak długo jej nie będzie. I zwykle jej się udawało dotrzymać słowa.
Psotek
Pańcia w drugim tygodniu września spotkała się z Olą i jeszcze z innymi osobami, które uczyła anielskiego. Ale mówiła, że mogłaby mieć jeszcze więcej lekcji. Tylko że jeszcze nie wszyscy znali swoje plany zajęć. To może i lepiej, bo dzięki temu nie musiała jeszcze pracować codziennie od rana do wieczora, tylko mogła się pomału przyzwyczaić do tych dłuższych godzin pracy. No i mogła choć trochę pobyć z nami.
Bardzo lubiłem być z Pańcią, bo wtedy nie musiałem jako jedyny zajmować się Pigunią i całym domem. Przecież w czasie nieobecności Pańci ciążyła na mnie ogromna odpowiedzialność! Byłem więc szczęśliwy, kiedy Pańcia wracała, a ja nareszcie mogłem odpocząć. Poza tym Pańcia zawsze na kolację przygotowywała jakieś pyszne pyszności.
To była moja ulubiona pora dnia. Po pierwsze Pańcia zwalniała mnie z tej ogromnej odpowiedzialności, a poza tym dawała mi moje najulubieńsze przysmaki. No a po kolacji wszyscy razem bawiliśmy się bardzo wesoło.
W piątek jak zwykle Pańcia wyprała swoje ubranka. Oczywiście z przyjemnością pomogłem potem je wyjąć z pralki i powiesić do wysuszenia. Bardzo lubiłem zapach wypranych, wilgotnych ubranek. I to dobrze, że je Pańcia co tydzień prała, żeby codziennie się potem ubierać w czyste, wyprasowane rzeczy.
Poza tym Pańcia co dwa tygodnie zmieniała prześcieradła i poszwy na pościeli. Ubierała kołdrę i poduszkę w nowe, czyste ubranka, a te poprzednie wkładała do pralki i prała, a potem suszyła i prasowała. I ręczniki też często zmieniała, żeby nie używać zabrudzonych. Bardzo mi się to podobało.
Poza tym Pańcia często myła podłogi w naszym domku. Jak fajnie! Dzięki temu w naszym domu zawsze było czysto i ślicznie.
Pigułka
Czasami odważałam się wyjrzeć przez okno. Najchętniej robiłam to w towarzystwie Pańci, ale czasem robiliśmy to tylko we dwójkę z Psotkiem. A z naszych okien było widać trochę domów i kilka drzew. Te drzewa i trawa zwykle były zielone. Ale któregoś dnia zauważyłam, że liście drzew trochę zmieniły kolor.
Myślałam, że mam jakiś problem z oczkami, ale Psotek powiedział, że on widzi dokładnie to samo. Liście zaczęły się robić żółte lub czerwone. Przestraszyliśmy się więc oboje, że coś złego dzieje się z naszymi oczkami i baliśmy się, że będziemy musieli pojechać do Pana Doktora Mamrotki.
Na szczęście Pańcia nam wytłumaczyła, że z naszymi oczkami jest wszystko w porządku. Drzewa po prostu tak mają, że we wrześniu ich liście zmieniają kolor, a później nawet opadają. I że to jest znak dla ludzi, że już zaczęła się jesień.
Psotek
Nie wiedziałem, co to jest jesień, ale to się widocznie zaczynało, skoro liście na drzewach zmieniały kolor. I Pańcia czasem przynosiła Pigułce takie kolorowe liście, żeby malutka miała czym przystrajać nasz stół. Czasem Pańcia przynosiła też takie błyszczące, brązowe kulki, które się nazywały kasztany.
Podobno kasztan to nasionko, z którego wyrasta drzewo, które się nazwa kasztanowiec. Pańcia nam przyniosła kilka liści kasztanowca. Ale śmieszne były! Każdy liść miał pięć „palców”, więc był jakby podróbką kociej lub ludzkiej łapki.
Pańcia z Pigunią codziennie układały bukiety z różnych liści i kasztanów. Ciekawie to wszystko wyglądało i pachniało! Pańcia nam wytłumaczyła, że tak właśnie pachnie wczesna jesień. Ten zapach mi się nawet podobał, był zupełnie przyjemny. I podobały mi się te nowe kolory liści. Wreszcie nie były wszystkie takie same, zielone i nudne...
Pigułka
Ja też lubiłam zapachy tej jesieni. I zachwycało mnie to, że te liście są takie kolorowe. Pańcia mówiła co prawda, że niedługo wszystkie liście opadną z drzew i krzewów, ale ja jej nie bardzo wierzyłam. Przecież te kolorowe listki są za piękne, żeby mogły tak po prostu sobie spaść z drzew na ziemię i się zmarnować. Ale Pańcia powiedziała, że ich przecież nie zrywała z drzewek, żeby udekorować nasz domek, tylko zbierała z ziemi te, które spadły z drzew. No to dzięki Pańci przynajmniej część liści się nie zmarnowała...
Psotek
Podobno niektórzy ludzie zbierali takie liście, które spadły z drzew i potem układali je w ogromne kupy. A potem je zapalali tak samo, jak nasza Pańcia zapalała gaz w kuchence. I z takiego ogniska na wszystkie strony rozpływał się w powietrzu lekko niebieski, pachnący dym.
Niektórzy ludzie na takim ogniu piekli sobie kiełbaski. Pańcia poznawała po zapachu, czy tak robili, czy nie. I mówiła, że jak taką zwykłą kiełbasę upiec w ogniu, to ona jest naprawdę pyyyyszna. W każdym razie Pańcia lubiła taką pieczoną kiełbasę, choć zwykle wolała jarzynki. A inni znowu woleli ziemniaczki.
Nigdy w życiu tego nie próbowałem, bo Pańcia mi wytłumaczyła, że to trzeba zjeść na gorąco, bo zimne jest niesmaczne i niezdrowe. A ja nie lubiłem gorących potraw, bo nie chciałem sobie sparzyć języczka ani gardełka. To byłoby chyba niezbyt miłe, prawda? Już wolałem mleko, choć nigdy za nim nie przepadałem. Kto by lubił takie coś, co powoduje wymioty? A sparzenie języczka jest podobno jeszcze gorsze. Przynajmniej tak mówiła Pańcia. Ale jednak lubiłem zapach tych ognisk i pieczonych kiełbas... Jak to dobrze, że mieszkaliśmy tuż koło dużego terenu z ogródkami!
Pigułka
Pańcia mówiła, że także nasz dom został wybudowany na miejscu, gdzie dawniej były ogrody. Tylko że właściciele tych ogrodów dostali pieniążki za to, że nam oddali swoją ziemię i pozwolili, żeby tu powstał dom dla nas. I za te pieniądze mogli sobie kupić nowy ogródek w innym miejscu lub coś innego, co tylko chcieli. Na pewno im jednak było szkoda oddawać tę swoją ziemię. Jednak z drugiej strony ich poświęcenie nie zostało zmarnowane, bo dzięki temu my mamy gdzie mieszkać.
Psotek
Pańcia mówiła, że ona też kiedyś miała ogródek i rosły w nim różne kwiaty, owoce i jarzynki. Ale jak my się do niej sprowadziliśmy, to już tego ogródka nie miała, bo sama nie poradziłaby sobie ze wszystkim, co tam trzeba było zrobić. A rodzice Pańci już też nie mogli tam wiele zdziałać. No i sprzedali ten ogródek.
Z jednej strony żałowałem tego, bo nie mogliśmy tam pójść na spacer. Jednak z drugiej – dobrze rozumiałem, o co Pańci chodziło. Pamiętałem przecież, ile pracy Ola z rodzicami wkładali w swój ogródek, żeby coś z niego mieć. W dodatku ich ogródek był tuż przy ich domku, a Pańcia jednak do swojego musiała iść co najmniej 20 minut w jedną stronę. No i kiedy by miała się nim zajmować, skoro chodziła do pracy i na te lekcje anielskiego do różnych osób? No i my też chcieliśmy się z nią trochę pobawić... I Pańci już naprawdę nie starczyłoby czasu na żadne inne zajęcia.
Pigułka
To dobrze, że Pańcia zrezygnowała z tego całego ogródka. Miała już tyle innych ważnych obowiązków, że ten jeden był już jej zupełnie niepotrzebny. Ogródek jednak wymagał dużo czasu i uwagi. To niech się tym zajmują tacy ludzie, którzy poza tym nie mają nic innego do roboty. A Pańcia miała i bez tego straszne mnóstwo obowiązków i mówiła, że doby jej na to nie wystarcza.
Psotek
Pewnego piątku Pańcia powiedziała nam, że następnego dnia przyjedzie do nas pan doktor. Trochę się tym zdziwiłem, bo przecież my oboje z Pigunią czuliśmy się świetnie, a z doktorem spotykają się przecież chore zwierzątka. Ale Pańcia nam wytłumaczyła, że powinniśmy dostać szczepionkę, czyli takie coś, co nas zabezpieczy przed chorobami. Tylko że to nie miał być ulubiony Pan Doktor Mamrotki, ale ktoś inny. No dobrze, rozumiałem, że tamtemu było do nas za daleko. Miałem jednak nadzieję, że będzie dobrze.
No i przyjechał ten pan. Zrobił na mnie mało sympatyczne wrażenie, bo był strasznie duży, trochę za gruby i okropnie ciężko się ruszał. A Pigunia tak się go przeraziła, że aż się schowała za lodówką i zesztywniała ze strachu. No i ten pan nas pokłuł. To się nazywało, że zrobił nam zastrzyki. Trochę to bolało, więc na niego nawrzeszczałem. I on powiedział, że po miesiącu wróci, żeby powtórzyć szczepienie. Potem wziął pieniążki (bezczelny! Śmiał brać pieniądze za to, że nam sprawił ból!) i poszedł sobie.
Dobrze, że na cały miesiąc mieliśmy obiecany spokój. No i już w kilka minut po jego wyjściu poprawił mi się humor, choć po tej całej szczepionce czułem się jeszcze trochę zakręcony. No ale starałem się pocieszyć Pigunię, żeby już nie płakała i wreszcie zaczęła się ruszać.
Pigułka
Strasznie mnie ten pan doktor przestraszył. I w końcu mnie ukłuł takim czymś metalowym, co siedziało na plastykowej krzy-strzy-kawce. Oj! To przecież bolało! Mama nigdy nie mówiła, że zastrzyki bolą! Może nie chciała mnie straszyć – albo ten doktor nie umiał ich robić! W każdym razie od tego pierwszego spotkania go po prostu nie cierpiałam i chciałam, żeby do nas więcej nie przychodził. I on jeszcze wziął pieniądze za to, że nam zrobił przykrość! Ale Pańcia mi powiedziała, że już lepsze to niż chorowanie.
Psotek
Pańcia miała już ustalony plan pracy. No i teraz czasem przychodziła do domu dość późno, tuż przed kolacją. Ale zaraz po powrocie zawsze przez chwilę bawiła się z nami i opowiadała, co przeżyła w ciągu dnia. To były na ogół śmieszne historie o tym, co dzieci wymyśliły na lekcjach. Na ogół te dzieci mieszkały u psów lub kotów, więc Pańcia opowiadała nam też o tych zwierzątkach, jak one wyglądały i się zachowywały. A potem razem jedliśmy kolację i znów się bawiliśmy.
Pigułka
Niedaleko naszego domu rosło kilka drzew. Czasem wiatr zrywał z nich kolorowe listki i przywiewał je na nasz balkon. To miło z jego strony, bo dzięki temu Pańcia nie musiała chodzić daleko, żeby mi przynieść różne elementy, których potrzebowałam do dekorowania stołu. Jednak z drugiej strony biedne drzewa traciły liście i pewnie im było przykro z tego powodu. Jednak Pańcia mi wytłumaczyła, że te liście i tak by spadły z drzew, bo potem mają wyrosnąć nowe, zielone listki. I dlatego te stare robią się kolorowe i suche, żeby spaść i zrobić miejsce dla nowych, zielonych listków. A drzewa o tym wiedzą, więc się na to godzą.
Ja na razie mogłam podziwiać gałązki. Póki rosły na nich listki, to właściwie nie było widać, że w ogóle istnieją jakieś gałązki, a tym bardziej, że są naprawdę ładne. No i Pańcia czasem razem z listkami przynosiła do domu takie małe gałązki, które zostały odłamane od drzew przez wiatr. Część z nich Pańcia wkładała do naczynek, które nazywały się wazoniki, a resztę ja układałam na naszym stole przed kolacją lub śniadankiem. I było naprawdę pięknie.
Psotek
Muszę przyznać, że Pigułka z Pańcią miały naprawdę dobry gust i umiały uprzyjemnić nasze życie. Ja bym tak nie potrafił. A one z takich drobiazgów umiały zrobić coś ładnego. Ale ja za to byłem zawsze najodważniejszy i potrafiłem im wytłumaczyć, żeby nie bały się byle czego. I dzięki temu wszyscy w trójkę świetnie się uzupełnialiśmy. Ja umiałem na wszystko spojrzeć z boku i wytłumaczyć im, że nie warto się przejmować byle czym. Pańcia dbała o tak ważną rzecz, jak porządek w domu. A Pigunia świetnie umiała upiększyć otoczenie. I było nam razem coraz lepiej.
Pigułka
Bardzo się cieszyłam, że Psotek doceniał to, co robiłam. Czasem wydawało mi się, że jest mu to obojętne, jakie mamy warunki w domu, póki mamy pełne miseczki i czystą toaletę. Ale na szczęście okazało się, że to tylko złudzenie, a on zauważa i ceni to, co się dzieje wokół nas.
Psotek
Wydawało mi się, że miesiąc to strasznie dużo czasu, ale mieliśmy w domu tyle różnych atrakcji, że nawet się nie zorientowałem, kiedy minął.
Pewnego piątku wieczorem znów przyjechał ten niesympatyczny lekarz. Próbowaliśmy oboje z Pigunią się schować, ale nie udało nam się. I dostaliśmy znów oboje po zastrzyku. A potem ten człowiek wpisał do naszych żółtych książeczek zdrowia, że nas pokłuł i co nam wstrzyknął. Może i dobrze, że wpisał, bo jakby przyszedł Pan Doktor Mamrotki, to by się dowiedział od tych książeczek, co nam zrobili i dlaczego. No a potem ten człowiek wziął pieniążki i poszedł. Ale zanim się wyniósł, to powiedział, że za rok trzeba będzie powtórzyć to całe szczepienie.
Nie wiedziałem, co to jest rok, ale to pewnie strasznie dużo czasu. No i Pańcia mi wytłumaczyła, że rok to dwa razy dłużej niż całe nasze życie. Więc postanowiłem na razie się nie przejmować tym głupim człowiekiem, bo przez naprawdę dłuuugi czas nie groziło nam już spotkanie z nim. No, chyba żeby nam się zdarzyły jakieś ważne problemy ze zdrowiem. Ale miałem nadzieję, że nic takiego się nie zdarzy. Bo w końcu po co nam problemy? Życie bez nich jest znacznie przyjemniejsze.
Pigułka
Byłam uszczęśliwiona, że tak długo nie zobaczę tego lekarza. W końcu jak mogłam go lubić, skoro zrobił mi ból? W dodatku po zastrzyku położyłam się na fotelu, żeby trochę się uspokoić po tych przykrościach, a on postanowił usadowić się właśnie obok mnie, żeby wypełnić nasze książeczki. Jakby w domu już nie było poza tym fotelem ani jednego miejsca, na którym mógłby umieścić swoje grube cielsko! I jeszcze mi powiedział: „Piga, przesuń się!”. Jakim prawem on ode mnie żądał przesuwania się gdzieś?!? Przecież to nie on był u siebie, tylko ja! I jakim prawem nazwał mnie Pigą? Niech tak nazwa swoją kotkę, jeśli jakaś miała takiego pecha, żeby z nim zamieszkać! Lub niech do żony tak mówi! Ale nie do mnie!!! W końcu jednak poszedł i mogłam o nim zapomnieć.
Psotek
W sobotę po wizycie tego lekarza na dworze było chłodno i nieprzyjemnie. Pańcia nigdzie nie wychodziła przez cały dzień, tylko sprzątała, a ja jej w tym pomagałem. Czasem pokazywałem jej na przykład, że tu lub ówdzie zostawiła trochę kurzu.
W pewnym momencie dotknąłem łapką takiej białej, metalowej płytki, która się nazywała kaloryfer i bardzo się zdziwiłem. Okazało się, że była ciepła, a poza tym coś w niej szumiało. Pańcia mi wytłumaczyła, że w środku kaloryfera szumi ciepła woda. I on się robi ciepły, żeby ogrzać nasze mieszkanko. Dawniej ta płytka nie potrzebowała się nagrzewać, bo na dworze było ciepło, więc i w domu nie mogliśmy zmarznąć. A teraz na dworze było coraz zimniej, więc ten kaloryfer nagrzewał nasz domek.
Zauważyłem już wcześniej, że Pańcia przed wyjściem z domu nakłada na siebie trochę więcej różnych ubranek. I zastanawiałem się, dlaczego tak robi. No to Pańcia wyniosła mnie na balkon. Brrr! Rzeczywiście było tam zimniej niż w środku. To już teraz wszystko rozumiałem. Jak na dworze było ciepło, to kaloryfer był zimny, ale im zimniej na dworze, tym on był cieplejszy. A wszystko po to, żebyśmy nie zmarzli i się nie rozchorowali.
To ten kaloryfer był potrzebny, żebyśmy nie musieli spotykać tego niby-lekarza! Jak świetnie! No to zacząłem lubić ten kaloryfer. Od tego dnia czasem się przy nim układałem, bo to było najcieplejsze miejsce w domu. I pokazałem go też Piguni.
Pigułka
W domu było na szczęście kilka kaloryferów. I jak na dworze zrobiło się chłodno, to one wszystkie zaczęły grzać. Psotek mi powiedział, że koło tych kaloryferów jest naprawdę cieplutko. No to czasem się koło nich kładłam, żeby mi było naprawdę ciepło. A kilka razy wskoczyłam na taki kaloryfer. Był całkiem szeroki, więc spokojnie się na nim zmieściłam. No i nareszcie było mi tak ciepło, jak lubiłam.
Pańcia nawet mi zrobiła zdjęcie na takim kaloryferze. I potem je pokazywała znajomym, żeby pokazać, jak świetnie umiem sobie poradzić, żeby nie marznąć. I oni wszyscy żałowali, że tak nie potrafią. Ale czy to moja wina, że oni są za duzi i za grubi, żeby się zmieścić na kaloryferze tak jak ja? W końcu przecież nikt ich nie zmuszał, żeby aż tak rośli, prawda?
Psotek
W kilka dni po wizycie weterynarza Pańcia nie poszła do pracy, choć to nie była ani sobota, ani niedziela. Pańcia mi wytłumaczyła, że ten dzień nazywa się Wszystkich Świętych. I rano poszła zupełnie jakby to była niedziela. I wytłumaczyła mi, że to jest ważne święto, bo wszyscy ludzie na świecie mają tego dnia imieniny. Bo imieniny to się ma w takim dniu, kiedy wypada dzień takiego świętego, który akurat ma swoje święto, a ma na imię tak jak solenizant. Czyli np. każdy Tomasz ma imieniny w dniu, kiedy jest święto jakiegoś świętego Tomasza. Ale nie wszyscy święci mają swoje specjalne dni. No i oni wszyscy mają swoje święto wspólnie pierwszego listopada.
Po południu Pańcia poszła na cmentarz, żeby odwiedzić groby swoich krewnych i znajomych.
Pańcia powiedziała, że właściwie to powinna to zrobić następnego dnia, bo on się nazywa Dzień Zaduszny, ale to było niemożliwe, bo przecież musiała iść do pracy. I na tych grobach ustawiała kwiaty i świeczki, a potem się modliła. Podobno tego dnia na cmentarzach było więcej żywych ludzi niż grobów. Ciekawe dlaczego, skoro w inne dni było zupełnie odwrotnie, choć można było tam wejść bez problemów. Pewnie niektórzy ludzie tak mają, że o grobach swoich krewnych pamiętają tylko raz w roku albo nawet rzadziej. No to dobrze, że jest taki dzień w roku, kiedy już koniecznie trzeba pójść na cmentarz. Ciekawe tylko, czy Ola z Azorkiem pamiętali także o grobie naszego Taty, żeby go przynajmniej sprzątnąć i może położyć jakiegoś kwiatka i choć malutki ogarek świeczki?
Pigułka
Następnego dnia po tym święcie Pańcia była u Oli. I dowiedziała się, że o grobie Taty pamiętał nie tylko Azor, ale też oczywiście nasza Mama z Urwisem i Ola. I wszyscy położyli na nim kwiatki. A Ola pilnowała, żeby ich nikt nie wyrzucił. To było przecież ważne miejsce dla nas wszystkich. I ucieszyłam się, że ktoś się o nie troszczył. Szkoda tylko, że my z Psotkiem nie mogliśmy tam pojechać.
Jestem jednak pewna, że nasz Tata jakoś żyje w Kocim Raju, bo przecież to niemożliwe, żeby tak całkiem zniknął z tego świata. I przecież nas wszystkich uratował przed śmiercią, bo kochał naszą Mamę i nas. No i co z tego, że byliśmy wtedy w brzuszku Mamy i nas nie zobaczył, a my jego? Ale wiedział, że tam jesteśmy i chciał być naszym Tatą! Mama mówiła, że już się nie mógł doczekać, kiedy się urodzimy. To znaczy, że nas kochał. I przecież to wszystko nie mogło tak sobie przepaść, bo to przecież było dobre.
Pańcia mówiła, że nic na świecie nie przepada. I jak ktoś zrobi coś dobrego, to już to zostanie na zawsze. Więc wierzyłam, że nasz Tata też gdzieś tam żyje, tylko jego ciało zostało pochowane koło krzaka porzeczki w ogródku Oli. I widziałam, że Ola też zrobiła dobry uczynek, że Tatę pochowała. I miałam nadzieję, że to dobro też do niej kiedyś wróci. A znowu dobrym uczynkiem Pańci było to, że nas karmiła. I miałam nadzieję, że ją też ktoś kiedyś nakarmi, jeśli będzie głodna, a nie będzie miała pieniążków na jedzonko dla siebie.
Z drugiej strony jak pomyślałam o tym lekarzu, który nas pokłuł, to zaczęłam mu życzyć, żeby go ludzki lekarz potraktował tak samo, jak on potraktował nas. I Pańcia mu też życzyła dokładnie tego samego. Nawet jej się nie dziwię!
Psotek
Kilka dni później Pańcia znów nie poszła do pracy, choć nie miała urlopu, a w dodatku nie była to ani sobota, ani niedziela. To dziwne, bo Pańcia nigdy dotąd nie uciekała z pracy. Nie była też w kościele. To już mnie mocno zaniepokoiło: ani nie sprzątała, ani nie poszła do pracy, ani do kościoła. Jednak nie kaszlała i nie kichała, więc chyba jednak była zdrowa. Zresztą na pewno by mi powiedziała, gdyby się źle czuła. Przecież bym się starał nią zaopiekować.
Ale okazało się, że to nie tak. Tego dnia było święto państwowe i prawie wszyscy mieli wolne. Pracowali tylko ci, którzy naprawdę musieli. A Pańcia nie musiała, więc nie poszła do pracy. Zresztą podobno cała firma, w której Pańcia pracowała, była zamknięta i nikt do niej nie musiał tego dnia przychodzić. Pańcia mi wytłumaczyła, że ten dzień to rocznica odzyskania niepodległości.
Mało z tego zrozumiałem, ale cieszyłem się, że Pańcia jest w domu. Zawsze lubiłem być z nią razem. I w dodatku data była świetna – 11 listopada. A listopad to w ludzkim kalendarzu jedenasty miesiąc roku. Czyli jedenasty dzień jedenastego miesiąca. Chyba imieniny miesiąca? Z drugiej strony Pańcia nigdy nie dostawała wolnego z okazji imienin miesiąca. Więc tym razem to musiało być coś strasznie ważnego.
Pańcia mi opowiedziała, że Polska była przez ponad sto lat w niewoli i że 11 listopada 1918 roku (czyli prawie osiemdziesiąt lat przed naszym urodzeniem – nawet nie wiem, ile to pokoleń kocich przed nami) oficjalnie powstała odrodzona Polska. No i takie różne historie mi opowiadała. Niewiele z tego zapamiętałem, ale od tej pory wiedziałem już, że to jest ważny dzień. I oby jak najwięcej było w kalendarzu świąt państwowych, bo dzięki temu Pańcia nie musiała iść do pracy, a pieniążki i tak dostawała.
Wieczorem tego dnia usłyszałem z dworu jakieś dziwne wybuchy. Wskoczyłem więc na stół i zacząłem wyglądać przez okno, żeby zobaczyć, co się dzieje. Z początku nic nie widziałem, bo za oknami już od dawna było strasznie ciemno. Ale potem usłyszałem kolejny wybuch, a w chwilę po nim na niebie pojawiły się czerwone gwiazdki, które ułożyły się w śliczne kółko, które pokręciło się trochę na sporej wysokości. Po następnym wybuchu były niebieskie gwiazdki ustawione jak kwiatek. A potem zielone gwiazdki... i żółte... i znowu czerwone.
Pańcia powiedziała, że to są fajerwerki i że je ludzie odpalają, jak chcą pokazać, że się z czegoś cieszą. To pewnie mocno się cieszyli z tego święta, bo tych fajerwerków wypuścili strasznie dużo. Dobrze tylko, że nie robili tego tuż koło naszego domu, bo Pigunia by chyba umarła ze strachu. A tak to mogliśmy te fajerwerki spokojnie oglądać, ale nie musieliśmy się bać.
Pigułka
Psotuś interesował się różnymi dziwnymi sprawami. Tymczasem ja zauważyłam dziwną rzecz. Otóż za każdym razem przed wyjściem Pańcia nam mówiła, o której godzinie wróci. I od kilku tygodni codziennie nam zapowiadała swój powrót na tę samą godzinę. W pierwszych dniach Pańcia wracała, kiedy było jasno. Potem robiło się ciemno tuż przed Pańci powrotem. A jeszcze potem okazało się, że coraz więcej czasu mijało po zachodzie słońca przed Pańci powrotem. I noc wydawała się nam strasznie dłuuuga. A najbardziej dłużyło się nam czekanie na Pańcię, zwłaszcza przy tych ciemnościach na dworze.
Pańcia powiedziała, że ona wcale nie pracuje dłużej niż dawniej. Tylko że dzień się skrócił, a noc się wydłużyła – dlatego tak nam się dłuży. Zmierzyłam więc czas Pańci stoperem. I okazało się, że Pańcia jest poza domem tyle samo czasu co poprzednio, tylko że noc się wepchała i na dworze szybko się robi ciemno. A te ciemności trwają strasznie dłuuugo. To chyba elektrycy są zadowoleni. Ludzie przez te ciemności zużywają więcej światła niż wtedy, kiedy my się urodziliśmy. Martwiłam się mocno, że w końcu noc się tak wydłuży, że już ani przez minutę nie będziemy widzieli słońca.
Psotek
Ja też się martwiłem, że dzień w końcu zniknie i cały czas będzie ciemno. Ale Pańcia nam wytłumaczyła, że tak źle to nie będzie. Na razie codziennie było coraz mniej światła, ale niedługo już dzień przestanie się skracać. A w najkrótszym dniu słoneczko świeci prawie osiem godzin. Tymczasem jednak codziennie świeciło trochę krócej i słabiej grzało. Na dworze było chyba coraz zimniej, bo kaloryfery codziennie ciepłe, a nawet gorące, a w domu była cały czas taka sama temperatura. I Pańcia przed wyjściem wkładała na siebie więcej ciepłych ubranek niż dawniej, żeby nie zmarznąć.
Biedna Pańcia musiała chodzić do tej swojej pracy nawet wtedy, kiedy było zimni i padał deszcz. Nam jednak powodziło się lepiej, nie musieliśmy marznąć ani moknąć. I Pańcia zawsze pilnowała, żebyśmy mieli co jeść. Szkoda, że o nią nie miał kto się zatroszczyć, żeby nie musiała wychodzić z domu na takie zimno...
Jednak Pańcia mi powiedziała, że nie jest aż tak źle. Ona była zadowolona, że miała tę pracę, bo dzięki temu zarabiała pieniążki dla nas wszystkich. A wielu ludzi nie miało żadnej pracy i nie mogło zarobić na swoje jedzenie. I oni chodzili głodni i marzli, bo nie mogli zapłacić za ogrzewanie. I mieli tylko to, co im inni ludzie dali. A my byliśmy niezależni od innych, mieliśmy jedzonko i ciepło – i nikt nam nie robił łaski. Pańcia bardzo ceniła tę niezależność, tak samo jak ja i Pigułka. To chyba Pańcia też jest z kociego rodu?
CDN. :D
8O 8O 8O 8O ale zaszalałam :roll:

Kociama

Avatar użytkownika
 
Posty: 23507
Od: Czw gru 07, 2006 18:34
Lokalizacja: Beskidy

Post » Wto kwi 08, 2008 13:30

Ciociu, dziękuję :)
Przynajmniej Kropeczka i inni nie będą marudzić, że im mało :)
Psot

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Wto kwi 08, 2008 13:46

Psotus jakbym Cie widział to za te pieski dostałbyś łapką moich tez ni lubisz? :evil:

Inuś szop-pracz :lol: bardzo mi sie to podoba :lol:

Ślicznie piszecie swój pamiętnik ja tak nie umiem:(

Niko

Paulaaa

 
Posty: 8777
Od: Wto lis 06, 2007 21:48
Lokalizacja: Namysłów

Post » Wto kwi 08, 2008 13:52

Nikusiu, ale ten pamiętnik to nie ja pisałam, tylko Psotuś ze swoją siostrą Pigułką. Pigułka już od prawie 20 miesięcy jest za Tęcowym Mostem. Ja tu tylko swoje wiersyki dopisywałam...
Inka

Niko, to ja pisałem z moją siostrą Pigułką. Jutro minie 20 miesięcy od dnia, kiedy ona przeszła Tęczowy Most :(
Psot

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Wto kwi 08, 2008 13:56

Przepraszam.....nie wiedziałem.......bardzo mi przykro :cry:


Pigułko(*)

Paulaaa

 
Posty: 8777
Od: Wto lis 06, 2007 21:48
Lokalizacja: Namysłów

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 31 gości