Tak dużo się dzieje, że nawet nie mam kiedy tego opisać...
Wczoraj zawiozłam zamrożonego kicia (brzmi strasznie, równie strasznie wyglądało

) na sekcję. Spisano protokół, Powiatowy Lekarz Weterynarii okazał się być naprawdę w porządku. Dzięki pani doktor ze Zwierzaka wszystko okazało się być prostsze niż wydawało się być początkowo.
Ale poza tym jakoś tak nieszczęśliwie było ogólnie.
Bo:
1. Jest dom chętny na ostatniego czarnulka z Parkowej. A on jak na złość-coś z oczami. chyba chlamydioza. Świństwo. Musiałam z nim skoczyć do lecznicy. Dostał maść-ale jego pani ma 85 lat, czarno widzę kurację. Jej opiekunka społeczna pomaga w obsłudze kotów, ale jest tam co 2 dzień.
Mam nadzieję, że będzie lepiej, bo jutro mam kicia zawieźć do nowego domu. kciuki potrzebne.
Poza tym pod schodami u tej samej pani chyba zalęgły sie małe króffki. Mają ze 3 dni... nie widziałam,ale staruszka mówiła, że chyba kotka je przyniosła w nocy. Co z tym fantem zrobić? dodam, że matka dzika jak dzicz.
2. W dzień zadzwoniła pani, która dzień wcześniej adoptowała Kichusia, że chyba nic z tego nie będzie. nie wyjaśnialam sprawy przez telefon- pojechałam wieczorem I faktycznie-nic z tego nie będzie. Ale to bardzo dziwne. Pani naprawdę fajna. Płakała jak bóbr oddając kicia. Ale stwierdziła, że kotek nie jest u niej szczęśliwy.
Faktycznie - Kichuś w ciągu jednej nocy przeobraził się z radosnego,wesołego przyjacielskiego kotka w strachulca. Kiedy przyszłam siedział wciśnięty za kaloryfer. Nie ruszał się- byłam przerażona, że się zaklinował i będzie trzeba ten grzejnik jakoś zdemontować. Ale wylazł w końcu.
I nie chciał się przytulić, nie przyszedł na głaski tylko zaczął uciekać. Tak jakby go ktoś mocno skrzywdził.
Ale najciekawsze jest to, że nie bał się tej pani. Tylko tak jakby coś było w mieszkaniu - spoglądał w przestrzeń jakby coś widział i uciekał. Czułam się jak w "Archiwum X"
Nie przekonywałam pani, że kić mógłby zostać.
Nie chciałam, żeby musiał być w miejscu w którym tak bardzo się czegoś boi.
Kiedy już jechaliśmy do kochanej
Szałwii to sobie pochlipaliśmy - tak bardzo chciałam, żeby był szczęśliwy - to braciszek mojego Glusia, kochany tulak, prawie rodzina. I tak niedobrze się skończyło. Nie wiem co się stało...
Szałwia i jej mężczyzna siedzieli z nim pół nocy. Byłam dziś u niego w dzień, zabrałam go do lecznicy bo zaczął ciężej oddychać.
Zachowuje się inaczej...Biedulek.
Wieczorem jeszcze poszliśmy go pogłaskać- może nieco lepiej, ale nadal to nie to...
Deprecha...
Poza tym pół dnia spędziłam w Poradni Chorób Odzwierzęcych. I wymiękłam. kontakty z ludzką służbą zdrowia jednak mnie przerastają...
Następnym razem dam się pokąsać dopiero jak będę na urlopie
Jeszcze w dzień zadzwoniła do mnie karmicielka z Suraskiej (kiedyś widziałam jak karmi koty i proponowałam jej sterylizację kocic), że w piwnicy wczoraj wykluły się kociaki. I czy ja bym mogła zanieść je do uśpienia. Sobie posłańca wybrała

Denerwuje mnie to-wcześniej marudziła, że kocice będzie ciężko złapać i że to tak dziwnie sterylizować... Pozwolę sobie nie komentować.
Z dobrych wieści- czarna jędza od Moni przerwała strajk głodowy. Ale nadal rzuca się jak opętana po klatce, kiedy tylko Ania zbliża się z michą. Oczyma duszy widzę, co by było, gdyby ją zgodnie z pierwotnym założeniem zeskładować w piwniczce pani Jasi
Tak ogólnie to dzięki za wczorajszy telefon, pani Jasiu
Dzielna
Nakasha wstępnie sprzedała białego dzikuska, złapanego na Żabiej. Trzymajcie kciuki, żeby było ok- bo kić śliczny, ale syczący i "kolczasty"