Ze niby takie tropikalne kociaki, co?
Jasne, zaraz po robocie ide im robic fotki, to pozniej sprobuje wstawic (o ile oczywiscie podolam kwestiom technicznym, hehehe...).
Sliczne sa misiaki, juz zapomnialam, jak fajne sa male kotki w grupie, bo moj rezydent przybyl do mnie sam i nie byl taki malutki (znaczy rozmiarem tak, bo zabiedzony byl mocno, ale mial juz ponad 4 miesiace).
Rezydent Gustaw (po tutejszemu Don Gustavo

) troche sie wczoraj na wieczor przeprosil i przyszedl spac do lozka, ale dzis wieczorem pewnie znow sie obrazi, bo przychodzi jego ulubiona ciocia i nie do niego tym razem, tylko po kociczke. Podwojny cios dla dumy!
Tak prawde mowiac, to strasznie meczace takie zycie

. To zaledwie pare dni, a ja juz sie nosem podpieram. I cale stadko zdrowe (odpukac!), wiec problemow niewiele. A tu samo planowanie jadlospisu i wdrazanie go (dla rezydenta jedno, bo wybredny, dla maluchow drugie, zeby zdrowo rosly, dla dziczkow trzecie, zeby bylo pozywnie i nie rujnowalo finansowo...) zajmuje mi pol dnia... Podziwiam szczerze licznie zakoconych, toz to robota na poltora etatu!