Zastanawiam się czasem, czy gdyby znalazł się dla niego dom, pierwszy w jego życiu, taki - dla niego - to czy Domino nie przestałby znaczyć.
Ja mu się nie dziwię, że znaczy - wychowywało go podwórkowe życie, wiódł życie dziczka. Potem trafił do nas na amputację ogonka, leczenie grzybicy - wymarniały, biedny.
W kociarni zrozumiał, że w końcu nie będzie mu brakowało jedzenia... więc cóż ma robić - je i zaznacza, że to wszystko jest jego...
Nie chce się wierzyć, ale on czeka już od 2003 roku.