Pisałam w wątku Ropiejący pysiak Mefisi o koteczce, która mnie znalazła. Leczę ją od 4 miesięcy u (jak myślałam) najlepszych miejscowych lekarzy. Po dwu miesiącach i usunięciu z dolnej szczęki 7 połamanych, zaropialych korzeni - koteczka odżyła, cudownie się bawiła, była żywa i wesoła, sierść wypiękniała, przytyła. 22 sierpnia zaczęła siusiać żywą krwią. Kiedy wet stwierddził po badaniu moczu (bo krwi nie dał rady pobrać mimo podejść), ze ma chore nerki, a zaordynował karmę na kamicę - zorientowalam się, że coś nie tak. Z urlopu macierzyńskiego wróciła wetka, której udalo się pobrać krew, a było bardzo trudno, bo koteczka waży ok.2 kg i ma drobniutkie naczynka.
Wyniki są tragiczne.
Mocznik 220
Kreatynina 4,6
Koteczka cały czas leży, śpi. Chodzi tylko siusiać. Dzis dostała 3 kroplówkę. Lekarka stwierdziła, że jeśli po tych trzech kroplówkach nie zauważymy poprawy, należy rozważyć eutanazję. Jej zdaniem (i moim) kot nie jest wyniszczony, jest lśniąca, puchata, je z zapałem (może to efekt kroplówek, bo przedtem baaaaaaardzo różnie). NIestety, widać, że cierpi. jeśli jest troszkę aktywna, to skupia się na zerwaniu bandaża chroniącego wenflon. Bardzo to przeżywam i wszyscy w domu cierpimy. Nie wiemy, jaką mamy podjąć decyzję. Czy można z takiej mocznicy wyprowadzić kotkę na tyle, żeby jeszcze trochę się pocieszyła życiem, czy czeka ją tylko cierpienie własne i to zadawane przez nas podczas zabiegów?