Uf, wróciłyśmy do domku.
Krew podana, czekamy na efekty. Takich spektakularnych nie widać, wiec czekam na takie, które nagle podstępnie przychodzą, że nawet człowiek nie zauważy
Na razie Nocia zmęczona śpi. W lecznicy bardzo mi się zestresowała, bo po pierwsze chciało jej się kupala, ale ze ona nie umie przy innych, to nie zrobiła tylko waliła bąki. Zamknęłam się z nią nawet w ubikacji, żeby ją odizolować od innych, ale uznała, że ubikację można pozwiedzać raczej niż wykorzystać ją w niecnych celach zesrania się.
Po drugie w lecznicy było piekiełko, które przeniosło się niestety do gabinetu kroplówkowego - stado szczekających psów, nad którymi właściciele nie panują i pozwalają im łazić gdzie chcą i robić, co chcą, telefony dzwoniący hitami z list przebojów, a im toto głośniejsze, tym lepsze... Naprawdę nie rozumiem, czemu tak ciężko jest ludziom ściszyć telefon, ustawić go na jakiś dzwonek, który nie podrywa wszystkich na nogi i nie straszy zwierząt, przede wszystkim - nieustannie mnie to do pasji doprowadza

I jeszcze, jak ta melodyjka dzwoni, to nie odbiera się szybko, tylko najpierw trzeba dokładnie wpatrzyć się w wyświetlacz - ja nie wiem, czego ludzie tam szukają. Na litość, ile może zająć sprawdzanie, kto dzwoni? A melodyjka w tym czasie napiera na bębenki. Aaaaa, kiedyś komuś wyrwę taką dzwoniącą komórkę i utopie w najbliższym zbiorniku wody

Do tego jeszcze obok nas siedziała pani, która bezustannie gadała do swojego psa, pies miał zakładany wenflon i się darł, pani gadała i się śmiała na przemian, a śmiech miała taki, że miałam ochotę wziąć ligninę i jej wsadzić prosto w dziób. Do tego co chwila przychodził mąż tej pani i był cały rozkoszny i też się śmiał, gadał i robił dużo zamieszania. A jak wychodził, to lazł na dwór i stukał w okno. A wtedy pani dodatkowo się wzbudzała i jeszcze kląskała do niego. Mówię Wam, pandemonium.
Myślałam, że mnie tam gigantyczny szlag trafi. A co dopiero chorego kota...

Byłam o krok od próby uświadomienia ludziom, że nie są sami na swoim podwórku, a przyzwoitość i choć jakiś zarys dobrego wychowania nakazywałyby okazać innym - tak ludziom, jak i zwierzętom, choć minimalny szacunek przez choćby przyciszenie telefonów i ściszenie głosu. I nie latanie w tę i we w tę, jak z pieprzem w kuprze.
No ale krew w końcu zeszła, przed krwią był jeszcze steryd, no i opuściłyśmy dziś lecznicę z wyjątkowo dużą ulgą.
We środę robimy morfologię, żeby sprawdzić, jak to wygląda.
We wtorek mamy kontrolę z okiem u dr Buczek.
Nocka mnie znienawidzi już ma maksa.
Na razie zwiększamy dawkę sterydu i być może będziemy robić jakieś badanie krwi na kwasy żółciowe czy jakoś tak.
Pani doktor pogrzebała w książkach i znalazła jakieś zapalenia wątroby, które mogą dawać wysokie białko i niskie albuminy.
Chociaż teraz albuminy są już w normie.
Powiedziała też, że ze względu na to, że żółtaczka ładnie się cofnęła, parametry wątrobowe wracają do normy, oko się leczy - na razie nie obstawiałaby jednak FIPa. Aczkolwiek wiadomo, że nie można tego definitywnie wykluczyć ze względu na "niespecyficzność" choroby. Widmo tej paskudnej choroby będzie nad nami wisiało cały czas, chyba że i wyniki, i kot wrócą do normy na dłużej niż pół dnia...
Ciekawa jestem - ile czasu może potrwać, aż będą widoczne rzeczywiste efekty transfuzji?
A w domu mamy burdel, bo Ochcia dostałą rujki i Klemens ją kryje. A że chłopak, choć nie ma jajek, ma cela, to co jakiś czas Ochcia drze się dość intensywnie - dopóki towarzystwa nie rozgonię... Wesoło mamy
