» Śro mar 12, 2008 20:28
Był to, jak okazało się niebawem najtrafniejszy wybór, dom bowiem okazał się być takim, o jakim marzył każdy skrzat domowy.
Po pierwsze nigdy nie zapominano, aby napalić w piecu już od samego rana, za piecem zawsze stały miseczki, i zawsze były pełne, a kot okazał się być tak uprzejmym kotem, że trzymał się z dala od kubeczka z mlekiem i nawet wtedy, gdy mój pradziadek spotykał się z nim oko w oko kot nie próbował polować na niego jak na mysz, ale uprzejmie schodził mu z drogi leciutko poruszając czubkiem ogona.
Kot ów, jak na prawdziwego kota przystało miał lśniącą, pręgowaną sierść, a na łapkach białe skarpetki i dokładnie wiedział, kiedy ma zacząć mruczeć.
Wieczorne pacierze – jak żartobliwie nazywał jego kołysanki gospodarz rozpoczynał równo z nastaniem zmroku, pory, o której ludzie kładli się spać.
Kuchni, prócz dużego, solidnego stołu, krzeseł i kredensu z kolorowymi szybkami stała jeszcze szeroka, dębowa ława, na której wieczorami lubił przesiadywać gospodarz. Wyjmował wtedy z kieszeni fajkę, nabijał ją wonnym tytoniem, a błękitne kółka dymu powoli wirowały w złocistym świetle naftowej lampy.
Tak więc gospodarz palił fajkę, kot mruczał pacierze, polana trzeszczały w piecu, a za oknem wiatr strząsał resztki liści z zasypiających na zimę drzew.
Za piecem było ciepło i przytulnie, a pod pierzynkami, które uszyła i wrzuciła za piec gospodyni spało się znakomicie.
Płynął czas, odmierzany powoli i dostojnie przez wiszący na ścianie zegar z kukułką, kot przesypiał całe dni, a wieczorami udawał, że nie widzi jak pod ścianą, niby małe szare cienie przemykają myszy.
A kiedy za oknem spadł pierwszy śnieg i wokół domu zaległa poważna cisza przyszedł na świat maleńki skrzat, któremu dano na imię Jan.
Słysząc popiskiwanie dziecka kot wsunął za piec wąsaty pyszczek i zamruczał pytająco, a domowe myszy zamrugały paciorkami oczu.
- Witaj, Janie – szepnął kot, a dziecko uśmiechnęło się.
- Witaj, witaj – zapiszczały myszy i rozbiegły się na wszystkie strony.
O północy, gdy gospodarze kładli się spać Makary wyszedł zza pieca i oznajmił domownikom radosną wieść.
Gospodarz uścisnął malutką dłoń skrzata, sięgnął do kredensu i wyjął z niego nieduże drewniane pudełko.
W jego spracowanych palcach błysnął kawałek złotego łańcuszka.
- Na szczęście – powiedział, a Makary ukłonił się z szacunkiem.
Tej nocy cichy śmiech zza pieca ukołysał ludzi do snu.
W kilka dni później na świat przyszło ludzkie dziecko, które ułożono w drewnianej kołysce na środku kuchni.
Matka spojrzała w okno i stropiła się.
Za oknem wiatr zamiatał śniegiem , a spod ogromnej zaspy ledwie widać było płot.
- Toż zasypie nas po sam dach ! – zawołała, a kot prychnął z dezaprobatą.
Gospodarz objął ją i roześmiał się.
- Z głodu nie pomrzemy – powiedział. – Mąka na chleb jest, do obory tunel przekopiemy. Drewna na całą zimę starczy .
Wyjął z kołyski dziecko i podał je matce.
- A dziecko kto ochrzci ? – zapytała. – Po takiej zamieci ksiądz nie przyjdzie…A przecie na niechrzczonego tyle złego czyha…
- Czerwone od uroku, od strzyg, od złego wzroku - powiedział gospodarz, oderwał od koszuli czerwoną tasiemkę i zawiązał ją na kołysce. – A ochrzcić wodą można…przecie sam Bóg ją stworzył…
Matka poprawiła dziecku kaftanik i rozejrzała się po izbie.
- Powiadają „ chrzciny bez gości, mało radości” – szepnęła.
- No i kto powiada ? – gospodarz ułożył dziecko w kołysce . – Baby stare powiadają, bo nic innego nie mają do roboty, jak tylko bajać…
Za piecem zaszeleściło, zachrobotało i na środek kuchni wyszedł Makary.
- A ja do was, gospodarzu właśnie w sprawie gości przychodzę…Wybierają się do mnie dziecko zobaczyć, więc może…może i waszymi gośćmi będą ?
Matka i ojciec wymienili szybkie spojrzenia i zgodnie skinęli głowami.
Eufrozyna zawinęła dziecko w chustkę i wspiąwszy się zwinnie po biegunach kołyski położyła je obok ludzkiego dziecka.
Spojrzała na zegar i pociągnęła gospodynię za skraj fartucha.
- Czas płynie – przypomniała – wieczór nadchodzi…
Wkrótce w kuchni zapachniało goździkami i cynamonem, miodem i orzechami.
Kot mruczał tak głośno, ze aż rozlegało się echo, a śnieg za oknem ani myślał przestać padać.
Gospodarz założył kożuch, wziął łopatę i wyszedł przekopać ścieżkę do furtki, a gospodyni wyjęła z kredensu miski i makutry, tłuczki i moździerze.
Kiedy zapadł wieczór na stole przykrytym białym obrusem pojawiły się makagigi, pierniki, pieczone jabłka i wielki dzban kruszonu.
Gdy zaś zegar wybił północ coś zastukało w okno.
Z za pieca wyszedł Makary i skierował się w stronę drzwi.
W progu zatrzymał się i skinął na gospodarza.
- Czas powitać gości – powiedział.
Gospodarz położył rękę na klamce i ostrożnie otworzył drzwi.
Powiew wiatru wpadł do sieni, zamiótł śniegiem, a płomień stojącej na stole lampy zakołysał się i przygasł.
Z mroku i szalejącej śnieżycy wyłoniła się wysoka postać. Przestąpiła próg i zatrzymała się w sieni.
Gospodarz spojrzał na pokryte mchem kopyta i fajka wypadła mu z ręki.
- Witam śmiertelnych i wieczystych witam – rzekł dziwny gość.
- Witamy cię, Leśny – rzekł Makary i ukłonił się głęboko. Gospodarz idąc za jego przykładem pochylił kornie głowę, a Leśny dotknął jego ramienia swą sękatą dłonią.
Tymczasem w sieni nagle zaroiło się od obudzonych ze snu zimowego panien wodnych, diabłów polnych, krasnali w ciepłych kubrakach, strzyg i południc, tak, jakby wszelaki lud baśniowy zamieszkujący okolice zawitał z gościną. Na końcu pojawił się sam Utopiec w towarzystwie Błotnego Licha.
- Witam nowonarodzonego – rzekł Leśny pochylając się nad kołyską.
Ujął dziecko w dłonie wielkie i zielone jak pięciopalczaste liście kasztanowca, patrzył na nie długo i poważnie, aż w końcu na jego surowej twarzy pojawił się uśmiech.
- Oddaję ci, Janie pod opiekę to miejsce, szczególnie drogie memu sercu…Strzeż go i otaczaj opieka i miłością ludzi, ich domy i wszelkie zwierzęta niech twoi synowie żyją tu po wsze czasy, dopóki słońce będzie wschodzić i zachodzić dopóki rzeka płynąć będzie ku morzu, a lasy szumieć będą na wzgórzach….
Obudzone gwarem dziecko gospodarzy cicho zapłakało w kołysce.
Leśny odwrócił się ku niemu i podniósł je ku swej twarzy.
- Tobie zaś, ludzkie dziecię ofiarowuję miejsce na dom, dęby na stropy, podłogi i ławy. A skoro narodziłeś się tutaj, gdzie ongi złota szukano nadaję ci miano Jana ze Złociejowa…
Dziecko zamrugało oczyma i poruszyło ustami.
- Będziesz żyć długo i szczęśliwie – ciągnął Leśny patrząc w płonący jasno ogień jak gdyby z niego czytał przyszłość chłopca – a twoje dzieci i dzieci ich dzieci, choćby wiatr je rozniósł po świecie niby jesienne liście zawsze bezpiecznie powrócą do domu…
- Niech żyje Jan Wieczysty ! Niech żyje Jan Złociejowski ! – zawołały strzygi, skrzaty, krasnale, wiły i południce, Leśny zaś , oddawszy dziecko matce, usiadł na ławie i przyłożył do ust drewnianą piszczałkę.
cdn

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!