A jednak.... Po ktoryms z kolei badaniu qpky Telmy wyszlo szydlo z worka wreszcie

. Tylko wetka juz sie boi, jak im bedzie podawac tabletki, bo te wsciekle krowki tocza piane na wszystko prawie

.
Wczoraj wieczorem (po powrocie ze szpitala) Leeloo mnie zaskoczyla przy kompie jak podczytywalam forum. Weszla na kolanka

i mraucala ocierajac sie o mnie. Jak ja zaczelam glaskac i drapac za uszkami to miala taka rozanielona minke

. Przez pol godziny tak obracala sie na kolanach to w jedna to w druga, zeby ja glaskac. Na koniec nawet troche SIEDZIALA na kolanach.... Bosz

A dzisiaj na balkonie tak jakby sie wypinala... Dobrze, ze jutro rano do wetki jedziemy, bo nie wiem, czy mi ktos kota podmienil, czy tez moze ma, khm...., rujke???
Z kolei Telma nadrabia moja nieobecnosc roznoszeniem swiezego prania z balkonu

. Wlasnie przed chwila widzialam jej technike - wyskakuje do gory i lapie zebami cokolwiek sie zwiesza z suszarki. Potem juz normalnie - ciagnie to po balkonie, do fotela, po fotelu na parapet, przez okno, sciagnac na dol, i przeciagnac przez pokoj po podlodze

. Zamknelam balkon.
No to bedziemy te lamblie leczyc. Moze wreszcie nienazarta Telma bedzie mogla sie najesc do woli. Ona dzisiaj (po podaniu im suchego 2 razy do godz. 12

) najpierw sprawdzala pod wszystkimi miseczkami, czy sie gdzies chrupka nie zapodziala, a potem WYLIZALA dokladnie kazda miske po suchym

. No i jak tu sie nie zlitowac nad zaglodzonym na smierc kotkiem?
