» Pon wrz 01, 2003 19:50
Kochani - udało mi się dojść trochę do siebie, więc jeszcze dwa słowa.
Przede wszystkim - bardzo Wam dziękuję. Za ciepłe słowa otuchy i - później - wsparcia; za wszystkie kciuki, mantry i pozytywne fluidy. Dzięki Wam troszkę łatwiej znieść odejście Mrówci.
Widocznie tak miało być...
Nieco pociesza mnie fakt, że przez te dziewięć dni, które dane nam było spędzić razem, Mrówcia miała prawdziwy dom.
Patrząc wstecz - wydaje mi się, że Mróweńka chyba wiedziała, iż nie spędzi z nami wiele czasu. Miała zbyt mądre, poważne i smutne spojrzenie jak na sześciotygodniowe kociątko... Zawsze pierwsza biegła się przywitać; przychodziła, by po prostu pobyć w pobliżu; często siadała koło mojej nogi, na stopie lub gramoliła się na kolana, choć nie miała sił (w ogóle nie miała ochoty na zabawę).
Ufam, że lekarze zrobili wszystko, co było w ich mocy.
Jednak, pomimo wielu godzin w inkubatorze, leków, reanimacji - nie udało się zatrzymać kociej duszyczki... Przynajmniej kocinka się nie męczy...
Jeszcze raz dziękuję.