Witam
Jestem tu nowa, więc opowiem krótko historię mojego zakocenia. Nigdy nie byłam miłośniczką kotów, ale kiedyś wybrałyśmy się z koleżanką pod namiot autostopem na drugi koniec Polski z jej kotem w koszyku. Gdy wróciłyśmy, koleżanka nie musiała mnie długo namiawiać na wzięcie kociaka, dla którego szukała akurat domu. Tak znalazła się u mnie Kicia. Kot z mieszkania z bloku, a był w takim stanie, że nie miał już szans na adopcję, dlatego, mimo że nie planowałam, nie mogłam odmówić zabrania kociaka. Koci katar, świerzbowiec, tasiemiec i pcheł tyle, że do dziś Kicia ma na nie alergię. Teraz jednak ma lat 15 i ma się świetnie, tylko wąsiki jej posiwiały.
Dwa lata temu zmieniłam mieszkanie na większe i pierwszy "mebel" o jakim pomyśleliśmy to drugi kociak. Właściwie to TŻ uparł się, że Kicia powinna mieć swojego kota. Zwłaszcza jak odkryła echo w pustym pokoju i odśpiewywała serenady po nocach. Zwlekałam ile mogłam z decyzją o adopcji aż mnie dopadł w dobrym nastroju i namówił na wizytę w schronisku, a tam w klatce wymarzony tygrysek... Zdecydowaliśmy się od razu. Problem w tym, że z naszym wymarzonym tygryskiem w klatce była jego siostra i pani od kotków powiedziała, że jednego nam nie wyda, bo wtedy ten drugi umrze. Cóż było robić, wzięliśmy oba. Okazało się, że to była najlepsza decyzja w naszym życiu, teraz każdemu powtarzam, że jak brać kotka, to od razu dwa. Nasze pasiaki trafiły do nas w ostatniej chwili, zdążyły się już zarazić panleukopenią, ale po dwóch tygodniach walki, kroplówkach i dopajaniu strzykawką wyszły na prostą. Teraz to dorodne tygrysy, Misio ponad 6 kg, Pysia ponad 4 kg. Są bardzo zżyte ze sobą nawet jak już nie sypiają wtulone w siebie jak kiedyś. Gdy któryś piśnie, drugi natychmiast przybiega sprawdzić co się dzieje albo jak przez nieuwagę zamkniemy jednego w jakimś pomieszczeniu, drugi waruje pod drzwiami wpatrzony w klamkę. Zawsze się zastanawiałam dlaczego nikt ich nie chciał mimo ich urody, może potencjalnych właścicieli odstraszała dość duża przepuklina, którą miały nasze pasiaki. Ten problem zniknął jednak przy kastracji i teraz nie ma po nim śladu.
Żyliśmy sobie spokojnie aż do sierpniowej soboty zeszłego roku, kiedy mój TŻ zerwał się o 7 rano (dla niego to środek nocy, nawet do pracy tak wcześnie nie wstaje), twierdząc, że jakiś kot miauczy. Sprawdził, żaden nie był nigdzie zamknięty, ja w ogóle nie słyszałam żadnego miauczenia, więc poszedł znowu spać. Za chwilę zerwał się znowu, że mu coś miauczy i basta. Zaczęłam nasłuchiwać, ale naprzeciwko mamy budowę, więc słyszałam tylko ryk kopary i jakieś popiskiwanie, jakby ptaszek sobie kwilił. TŻ powiedział, że to na pewno mały kotek i dźwięk dobiega od strony śmietnika. Wtedy już zapaliła mi się lampka ostrzegawcza i pierwsza myśl od razu spłynęła na język: "ktoś zamknął kotka w kontenerze na śmieci!". TŻ nie zastanawiając się długo wyleciał w piżamie i w kapciach na ulicę i biegiem do śmietnika. Widziałam tylko przez okno, że ominął śmietnik i poleciał dalej po przekątnej skrzyżowania prosto do krzaków okalających posesję sąsiadów. Za chwilę już wracał. Moja siostra tylko jęknęła: "O Boże, on coś tu niesie, będziemy mieli nowego kota". I tak pojawiła się u nas Tycia. Co ciekawe, nie słyszałam jej nawet po wyjściu na balkon, a jego tym swoim piszczeniem obudziła, chociaż normalnie nie budzi go nawet ryk niemowlaka. Przypłaciła to piszczenie ostrym nieżytem gardła, skończyło się na kroplówie, bo nic nie chciała jeść.
Po zabezpieczeniu kociaka zaczęliśmy szukać właściciela. Ci z domku, koło którego znaleźliśmy Tycię byli na wakacjach i według sąsiadów nigdy żadnego kota nie mieli. Zostawiliśmy wizytówkę sąsiadce, zgłosiliśmy zgubę w schronisku i czekaliśmy. Potem czekaliśmy jakby mniej, ale dla zasady popytaliśmy wśród znajomych, czy nie chcą kotka. Na szczęście nikt nie chciał. Rozsądek nakazywał znaleźć kotkowi domek, nie miałam czasu się nią zająć, byłam w zaawansowanej ciąży i miałam ważniejsze sprawy na głowie. Po tygodniu już się poddałam. Kazałam TŻ nadać kici imię i jakby ktoś po nią przyszedł ukryć w łazience.
Tycia ma coś takiego w sobie, że natychmiast podbiła serca wszystkich domowników. Pysia ją adoptowała i mimo kastracji regularnie karmiła. Co ciekawe, jak Pysia się zbuntuje, Misio dzielnie przejmuje jej obowiązki i karmi Tycię. Udało jej się nawet podbić serce naszej księżniczki Kici, która uważa się za kogoś lepszego niż reszta stada (chyba jej się wydaje, że jest człowiekiem, a nie kotem). Adopcja dodatkowych kotków nie ukróciła nocnych harców Kici, ale na pewno wzbogaciła nasze wspólne życie.
Pozdrawiam
Dorota












