» Sob mar 01, 2008 17:36
Opowieść trzydziesta druga – spisek trzech Króli
„ Wkrótce okazało się, dokąd zmierzaliśmy – u stóp wzgórza na którym kończył się las dostrzegłem nieduży domek, ledwo widoczny zza rozłożystych, starych drzew. Chłopiec puścił rękę dziadka i pobiegł naprzód wydając radosne okrzyki.
Dziadek zaś schodził w dół niespiesznie, wsłuchując się w śpiew ptaków i dalekie poszczekiwanie psów.
Ogród przy domku nie wyglądał na często odwiedzany, ale na warzywniku dumnie puszyły się główki sałaty i jakieś inne, nieznane mi roślinki.
Chłopiec otworzył drzwi domku i podał dziadkowi stary słomiany kapelusz i parę narzędzi ogrodniczych.
- Pamiętasz jak włączyć maszynkę ? – zapytał dziadek, a gdy wnuk skinął głową poprosił go o zrobienie herbaty.
Sam zaś zabrał się za kopanie, grabienie, cały czas podśpiewując wesoło. Siedziałem dalej w koszyku i przez szpary w wiklinowej ściance pilnie obserwowałem wszystko, co działo się dokoła.
W trawie uwijały się czarne ptaki o połyskujących piórach, wybierając z niej jakieś robaczki
a co śmielsze zapuszczały się nawet na warzywnik.
Po chwili chłopiec pojawił się z dzbankiem herbaty, wyjął z chlebaka kilka kanapek i przysiadłszy na prowadzących do domku schodkach rozłożył obok siebie kolorową serwetkę i zawołał dziadka.
- To mamy piknik – uśmiechnął się dziadek. Podał chłopcu liść świeżo zerwanej sałaty, a po skończonym posiłku zapalił fajkę.
- Zabierzemy trochę sałaty dla wuja Kacpra – powiedział, a chłopiec od razu rzucił się w stronę grządek.
- Poczekaj, poczekaj – powstrzymał go dziadek. – To dopiero na końcu, zwiędnie do tego czasu !
I zabrał się do przerwanej roboty.
Kiedy słońce pochyliło się nisko nad horyzont, a pnie sosen zapłonęły czerwienią dziadek ściął kilka główek sałaty, otrzepał je z ziemi i ułożył obok mnie w koszyku.
- Jeśli chcesz odwiedzić wuja Kacpra, to musimy już się zbierać – powiedział.
Wnuk schował wszystkie narzędzia, zamknął dom i otworzył furtkę.
Poszliśmy w górę zbocza i weszliśmy w las.
- Dziadku , a leśne licho…kiedy ono się budzi ? – zapytał.
- Licho nigdy nie śpi – odparł poważnie dziadek.
Kiedy dotarliśmy na stacje było jeszcze jasno, ale już w przedziale poczułem, jak zaczynają mnie swędzieć łapy.
Z półki, na której postawiono koszyk widziałem zmieniające się za oknem krajobrazy i na koniec pociąg zatrzymał się na niedużej, podmiejskiej stacji.
Dziadek zdjął z półki koszyk i razem z wnukiem wyszli na peron.
Miasteczko nie było duże – widziałem małe, przytulne wille, senne ogrody, koty wygrzewające się w ostatnich promieniach słońca.
A my szliśmy w kierunku jednej z nich – różowe od zachodzącego słońca ściany wesoło prześwitywały między zielenią, a na murku otaczającym dom siedziała sroka.
Zdziwiłem się ogromnie, na widok osoby, która otworzyła nam drzwi. Była jeszcze młoda, ale na jej twarzy widniał nieprzyjemny, kwaśny wyraz, tak, jakby miała do kogoś pretensje lub żal.
- Dzień dobry, Tereniu – uśmiechnął się starszy pan.
- Jaki tam dzień – burknęła Terenia. – Już wieczór niedługo, a wieczorem spać się chodzi, a nie z wizytami.
- Tereniu, Tereniu – dziadek pokiwał głową – taż złość piękności szkodzi… A Kacper późno spać się kładzie…to i mu nie przeszkodzimy. Posiedzimy, pogadamy…
Kwaśna mina poszła przodem, otworzyła drzwi i zawołała :
- Tato, goście do taty idą !
Starszy pan mrugnął do wnuka i weszliśmy na pięterko po drewnianych schodkach, mijając sztuczne kwiaty stojące na komódce i kilka wiszących na ścianach obrazków, na których były jakieś dziwaczne esy- floresy.
- A ja tej kwaśnicy nie lubię – szepnął wnuk, a dziadek położył palec na ustach.
Pokój, do którego weszliśmy pełen był zachodzącego słońca. Musiałem dobrze wytężyć wzrok, aby dostrzec siedzącego w fotelu staruszka.. Jego bujna czupryna płonęła kolorem złota, jak aureola na świętych obrazach, których mnóstwo wisiało w pokoju starszej pani.
- Witaj Kacperku – zawołał dziadek, a wtedy staruszek poruszył się i wyciągnął do niego chude, drżące lekko ręce.
- Baltazarku – uśmiechnął się – jak dawno cię nie było…
Dziadek wzniósł oczy ku górze i zrobił złośliwą kwaśną minę.
- Ta przecież ty jak księżniczka w zamku na wieży jesteś – zażartował.
- Ale bywa i tak, że smok śpi – odparł wuj Kacper.
- Sałatki przyniosłem – powiedział dziadek stawiając koszyk u stóp fotela. – Prosto z grządki, świeżutka.
Wuj Kacper pochylił się i szeroko otworzył bladoniebieskie oczy.
- Na boga ! – zawołał. – A to co ?
- Sałata – powiedział chłopiec, ale wyraz zaskoczenia nie opuszczał twarzy wuja Kacpra.
- TO – wskazał palcem na mnie.
- Znalazłem przy torach – rzekł dziadek.
- To JA znalazłem – sprostował wnuk.
Wuj Kacper ujął mnie w drżące dłonie. Wyblakłe, błękitne oczy napełniły się łzami.
- Co się stało, wujku ? – zapytał chłopiec.
Staruszek otarł oczy rękawem koszuli, podjechał do stołu i postawił mnie na samym jego środku.
- On, gdyby umiał mówić wszystko by wam opowiedział – rzekł drżącym ze wzruszenia głosem. – Nie wiem, jakie koleje przeszedł w swoim życiu, ale poznałbym go na krańcu świata. To kot…
Zawiesił głos i spojrzał na swoich gości.
cdn

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!