» Śro lut 06, 2008 21:25
Dni płynęły wolno, stając się coraz dłuższe. Nadeszła wiosna.
Chłopiec zaczął posługiwać się poprawnym językiem i codziennie nauczyciel ćwiczył go w pisaniu i głośnym czytaniu.
Wieczorami słuchałem opowieści chłopca i historii starszego pana, w których świat był dokładnie taki sam, jak ten, który opuściłem.
Nasłuchałem się opowieści o śnieżnobiałych koniach z szarosrebrnymi grzywami, o sarnach wychodzących na nowiu pod las, o wilkach, które dawno, dawno temu, gdy starszy pan był jeszcze małym chłopcem straszyły wyciem samotnych podróżnych…
Ale najbardziej lubiłem opowieści o naszym mieście, do którego tęskniłem. Bo – jak każdy kot – uznałem za swoje jedno jedyne miejsce na świecie – i tam pragnąłem powrócić.
Pewnego dnia, kiedy było już bardzo ciepło i nocą otwierano okna, starszy pan z pomocą nauczyciela wybudowali drewniany domek w rozwidleniu gałęzi starej, przysadzistej gruszy.
Wieczorem, kiedy na niebie pojawiły się żółto-różowe chmury chłopiec zabrał koc, naftową lampę i miskę dojrzałych, ciemno czerwonych czereśni.
- Dzisiaj będziemy spać na drzewie – powiedział i wdrapał się na drzewo. Postawił mnie w rogu domku, rozścielił koc i zapalił lampę.
Krąg ciepłego, drgającego światła zamknął nas w bezpiecznych objęciach . Obszedłem cały domek i z zadowoleniem odkryłem dziurę w dachu, przez którą widać było gwiazdy.
Zobaczyłem więc gwiazdy większe i mniejsze, jaśniejsze i te bardziej odległe, ale na próżno wypatrywałem tej jednej, jedynej.
Bez niej czułem się obco i nie4swojo wędrując przez zarośnięty trawą , zapuszczony ogród, gdzie spomiędzy krzaków porzeczek wylatywały całe roje świetlików . wiedziałem też, że nie ma obok m nie mojego opiekuna, który – bo był to z pewnością on – ocalił mnie z pożaru i otworzył drzwi komórki…
Niebo nad moją głową było wielkie i nieskończone, przyprawiające o dreszcz.
Tę noc – uwolniwszy się z objęć chłopca spędziłem w ogrodzie, nasłuchując tupotu mysich łapek i wołania nocnych ptaków w odległym lesie.
A potem, z futrem wilgotnym od rosy wróciłem na drzewo i wymościłem sobie wygodne miejsce na swetrze chłopca.
Tak minęło lato. Na drzewach zaczerwieniły się jabłka, do konfitur stojących w glinianym garnku zlatywały się osy, ludzie z odległej wsi wyjeżdżali w pola. Na polnych drogach skrzypiały koła wozów.
Starszy pan wraz z nauczycielem siadali nad szachownica, a nad ogrodem przeciągały długie klucze dzikich gęsi.
Nadchodziła jesień, a starsza pani dalej nie zauważała chłopca, zupełnie jakby był on niewidzialny.
Owszem, stawiała na stole czwarte nakrycie i w domu były stale jakieś drobne łakocie, ale przechodziła obok chłopca spoglądając w druga stronę, zupełnie tak samo, jak przechodziła obok mnie.
- Zachowujesz się jak dziecko – powiedział pewnego razu starszy pan.
- Powinien zajmować się córką ! – wykrzyknęła. – A ty wnuczką…
- Gdybyś nie wysyłała ich na siłę - rzekł – cała rodzina byłaby teraz razem. Ale nalegałaś, nie dawałaś spokoju…
Starsza pani wytarła oczy koronkową chusteczką.
- Gotowa była zostać – wybuchnęła schowawszy chusteczkę.
- Nie byłoby w tym nic złego – powiedział starszy pan.
Starsza pani zmarszczyła brwi.
- Nic złego, oczywiście. Szkoła na werandzie, Żydzi w komórce. Nieżyciowy człowiek, ryzykant…Ot, stąd się mu pomieszało w głowie.
Pomyślałem, że na pewno chodziło jej o mnie i nie myliłem się.
- I ten okropny odpustowy kot…Oboje tak się na niego uwzięli…gusta plebejskie…
Wieczorem, gdy starsza pani zasiadła do koronki starszy pan i nauczyciel wymknęli się na górę.
Chłopiec siedział w fotelu czytając książkę, a ja skuliłem się za firanką.
- Wiesz, Janku – powiedział starszy pan stawiając na stole dwa wysmukłe kieliszki i pękatą karafkę – moja żona to w gruncie rzeczy dobry człowiek, ale wychowanie…ot, czasami nieznośna jest…
Nauczyciel pokiwał głową.
- Gdybym nie schodził jej z drogi – ciągnął starszy pan – nieraz byłaby burza z piorunami, oj nie raz…a tego kota – rozejrzał się po pokoju – to upodobała sobie szczególnie. Że odpustowy.
- Odpustowy – przytaknął nauczyciel. – Ewelina zobaczyła go na strzelnicy…
- To ty musisz dobrze strzelać, Janku – uśmiechnął się starszy pan.
Napełnił kieliszki czymś, co zapachniało na cały pokój, trącił swoim kieliszkiem kieliszek nauczyciela i rozmarzył się.
- Na odpustach, Janku, były lusterka, ale nie takie zwyczajne. Takie lusterko było klejone z dwu części, na odwrocie miało czerwone serce i w to serce można było wsunąć fotografię.
- Pamiętam je dobrze – uśmiechnął się nauczyciel.
- A ja dawno, dawno temu – rzekł starszy pan – kochałem się w jednej dziewczynie… i wiesz ty, ze kupiłem jej takie lusterko. Wsadziłem do środka swoje zdjęcie i poszedłem na wiejską zabawę. Była tam, w białej bluzce, w spódnicy w róże. Lusterko przyjęła, ale jej brat …ech, szkoda gadać. Kazał mi się z daleka trzymać, bo inaczej obije jak psa…Żebym siostry mu nie bałamucił. A ja żenić się chciałem…
Lusterko, pomyślałem i przypomniałem sobie wigilijna noc, ta, w którą spłonął mały, drewniany dom…ciepłe ręce wynoszące mnie z pożaru i leżące obok mnie, na śniegu , lusterko…
- Dziewczyna wkrótce zapomniała…wyszła za mąż, urodziła dziecko…ale ja dalej pamiętam, nie zapomniałem.
Nie zapomniała, pomyślałem, nie zapomniała, tylko los, z którym zmagałem się tyle lat , zarządził inaczej…
Z drewnianego zegara wiszącego na ścianie wyskoczyła kukułka i zakukała dwanaście razy.
- No, pora spać – rzekł starszy pan i wstał z fotela.
W pokoju chłopca zgasło światło i kiedy nauczyciel wyciągnął się na swoim łóżku wymknąłem się na korytarz i wskoczyłem na przygotowane dla mnie miejsce…”

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!