Dobra, problem jest: Klunia się drapie od wczoraj. Nie wiem, dlaczego. Ni z gruchy, ni z pietruchy zeskoczyła z kolan i dawaj wylizywać sierść, drapać się i w ogóle.
Teorie: myślałam, że wdepnęła do syropu, który przed południem zrzuciła z mebli Tosia: jeszcze raz przejechałam szmatą porządnie podłogi, wyprałam kota – było lepiej. Noc przespała, tzn. nie obudził mnie żaden nadmierny ruch w pokoju. Dzisiaj syt. w sumie bez zmian (no, może trochę łagodniejszy przebieg ma to wszystko): albo zachowuje się normalnie, jak Klunia, albo nie może sobie miejsca znaleźć…
Do weta dopiero jutro…
Otworzyłam wczoraj nową puszkę carny – wołowina: Mela też jadła. Nie drapie się.
Suche wcinają z Tosią to samo od miesiąca mniej więcej… Nie jadła niczego, czego nie jadłby któryś z pozostałych sierściaków.
Apetyt jest, bawi się, tylko te napady wylizywania sierści …
Pchły odpadają - chyba... towarzystwo było spsikane, kiedy Antoś pchły przytargał. Odrobaczone są ze dwa tyg. temu (w styczniu w każdym razie).
Co to kurka jest....
Aha, na obiad zamiast puchy dostała alergiczne żarełko Meli...
Kompletnie nie mam pomysłu, o co lotto i czy poza wetem można jeszcze cos zrobić?
edit: Rano był pawik, chrupki po przeróbce i kłębek sierści... to z tego wylizywania chyba, potem jeszcze ze 2 razy coś tam kombinowała, ale skończyło się na ślinie (raz).








