Wiosną 2006 r. postanowiłam, że zabezpieczymy balkon, by uatrakcyjnić życie naszym podopiecznym, których wraz z nastaniem cieplejszych dni wprost rozsadzała energia

. Czas ich dorastania wspominam jako czas permanentnego niewyspania... Nasza diabelska trójka wysypiała się w dzień, a w nocy rozpoczynała dzikie harce. Nawet próby wybawienia ich wieczorem nie przynosiły rezultatu. Michał prześcigał sam siebie w pomysłach na kocie zabawy – gdyby istniała instytucja kociej przedszkolanki, mógłby tym spokojnie zarabiać na życie

. Szczęśliwe, bo pozostające ciągle w centrum zainteresowania, koty robiły się coraz bardziej z nami związane

. O zamknięciu się przed nimi w sypialni i spokojnym przespaniu nocy nie było mowy. Nasze diablęta uważały, że jesteśmy stadem, a stado musi trzymać się razem
cały czas
Udostępnienie balkonu pozwoliło naszym podopiecznym swobodnie obserwować otoczenie domu:
wystawiać pysie do słoneczka:
po kociemu szczekać na ptaki, strosząc groźnie wąsiska:
polować na muchy wygrzewające się na rozgrzanej słońcem ścianie:
uprawiać wspinaczki wysokogórskie

:
Oczywiście wiercidupka Milka już drugiego dnia znalazła słabą stronę zabezpieczenia i zaliczyła zjazd po dachu garażu na parter. Stało się to oczywiście wtedy, kiedy nie było nas w domu

. Na szczęście Milka to strachulec, więc przesiedziała kilka godzin pod załamaną deską i kiedy odkryliśmy, że jej nie ma i spanikowani zaczęliśmy nawoływać wokół domu, odezwała się cienkim głosikiem
cdn.
Joasia