Żyjemy, żyjemy. Wkleiłabym zdjęcia, ale mam potworny katar i nie mam sił na odnajdywanie aparatu. Więc to jak wyzdrowieję.
Kocie dziecko nadal pozostaje kocim dzieckiem, to znaczy nie szykuje się do bycia panienką, co zresztą jej z całego serca odradzam
Ojciec kociego dziecka okazał się nie być alergikiem, jedynie załapał gronkowca złocistego, co na pewien czas powiększyło naszą radosną trzódkę o miliony małych żyjątek, ale już (niestety

) wyzdychały i znów jesteśmy we trójkę, mniej smarkaci (to znaczy oni, ja mam katar i trzymajmy się tej wersji

).
Katarzynie się ogólnie we łbie poprzewracało kompletnie i teraz je tylko suchy pokarm marki RC dla długowłosych. Może myśli, że jak ma dłuższe gatki, to długowłosa jest

. Do tego niewielkie porcyjki Felixa i czasem wątróbka albo jakiś inny koci przysmaczek i się jej tyłeczek ładnie zaokrąglił (w sam raz na pieczeń).
Całe dnie (jak nie pada, choć jej to nie robi różnicy, tylko ja nie lubię marznąć) siedzi na balkonie i łypie między skrzynkami w dół. Jest przy tym tak tchórzliwa, że nie ma sensu zabezpieczać balkonu, nadal boi się podejść do przeciwległego rogu, sama możliwość, że mogłaby wejść na obramowanie chyba doprowadziłaby ją do zawału serca. Ale i tak jej pilnuję, żeby reanimować, gdyby na przykład zaatakowała ją mucha.
W życiu nie spotkałam bardziej tchórzliwego kota. Praktycznie boi sie wszystkiego, z samą sobą włącznie, a ostatnio atak pieczarki doprowadził do tego, że siedziała i warczała w szafie. A to nawet nie była duża pieczarka.
W momentach, gdy się nie boi, pyskuje na potęgę, szaleje w swoim pudle z zabawkami, galopuje z pokoju do pokoju i mnie terroryzuje. Jestem wyłączną własnością Katarzyny i tyle. Ale czego się nie robi dla takiej bestyjki...