Jak nie grucha, to jabłko... Nawiązując do poprzedniego posta :]
Tonik już nie jest sam. Ale może od początku...
Drugi dzień Świąt minął spokojnie, wiadomo, kot z choinki polował na koty, potem na nasze nogi pod kołdrą, zdjął bombkę z gałązki i o drugiej w nocy turlał ją po parkiecie. Nadszedł powolutku dzień 27 grudnia, dla Tonika - sądny dzień...
Przede wszystkim, nagle wszystko zaczęło znikać. Na przykład kołdra z łóżka doznała pewnego zmniejszenia do plastikowej torby. Potem wiele wygodnych do leżenia ubrań zniknęło z szafy. Kolejnym ciosem było opróżnienie lodówki. Lecz kiedy ludzie zabrali się za pakowanie kuwetki, kota do transporterka i miseczek z jedzeniem do torby, tego już było za dużo. Tonik rozdarł się na całe gardło. W bólach zdzieranego gardła kociska i krajającego się serca mojego, dojechaliśmy do weterynarza. Zaszczepili. Strzykawka strasznie duża była, oczywiście :]
A potem nagle zmieniło mu się otoczenie. Po wyjściu z transporterka okazało się, że pokój nie ten sam, a duzi przyjaciele poszli. Tak to zostawiliśmy Tonika na 5 dni u mojej teściowej, w towarzystwie małej koteczki Ghasy, dwóch akwariów, jednej rybki w szklance i 13-stoletniej suczki Saby.
Z informacji przekazanych telefonicznie wynikało, że dwa razy mniejsza Ghasa przegoniła Tonika po całym pokoju, rybki okazały się niesamowitym telewizorem, a pies... Psa to chyba on nie spotkał.
Ostatecznie zaprzyjaźnili się z kicią
W tym czasie my, jak to my, marzliśmy na działce u kolegi :] A tutaj, niespodziewanie, dnia 29 grudnia roku pańskiego 2007, w moje urodziny, przed wejściem pojawił się gość... W białych skarpetkach, elegancki, o białym krawacie, brzuszku, wąsikach i strzale na nosku, stwierdził, że celem jego życia będzie wejście do działkowego domu!

Oczywiście, pochwaliliśmy zamiary, ale dziewczyna kolegi ma uczulenie na koty i wszelkie plany spaliły na panewce. Naprędce więc został zbudowany przy drzwiach domek z dwóch pudełek, koca izolującego i szmaty samochodowej, postawiona miska z ryżem i gotowanym indykiem (raaany, nawet my nie jemy takich dobrych rzeczy

), a obok woda, chociaż tej w rzece też było pod dostatkiem, nie mówiąc o lejącej się z nieba
"Jeśli kot jutro tu będzie, to go bierzemy" powiedziałam pewnie myśląc o tym, jaki to prezent los mi sprawił. I kot był. I nie tylko był. Był miziasty, duuuży, czarny, kochany, tulący się, wiecznie spragniony pieszczot. Wdrapywał się na ramię i mrucząc do ucha nie chciał zejść, cholerny szantażysta

Tak to zaadoptowaliśmy Gina.
Z poczynionych przez nas obserwacji Gin jest kotem spokojnym, udomowionym, nie wiadomo, jak znalazł się na działkach, ale sporo czasu musiał tam spędzić. Może uciekł komuś, może się zgubił. W 1/4 ogona ma wygryziony kawał futra, ale już zagojony. Bardzo możliwe, że miał jakiś wypadek i w szoku uciekł od właścicieli.
Drogę do domu, 100 km, przebyliśmy w trzech etapach.
I - to była walka o wydostanie się z pudełka.
II - to już po wydostaniu się z pudełka, leżał Gin opatulony w koc i próbował wydostać się z koca.
III - finalny etap, który powtórzyliśmy dzisiaj jadąc do weterynarza, mianowicie na rękach, wtulony w ciepłą kurtkę.
Tak przywędrowaliśmy do Warszawy, do weterynarza... I nagle okazało się, że kociak, którego podejrzewaliśmy o rok najwyżej, ma około 3 lat, jest kotem prawie zdrowym, nie licząc zapalenia uszu i grubej warstwy odchodów pajęczaków oraz lekkiego łupieżu. Na wszystko znajdziemy radę, będąc po doświadczeniach z Tonikiem i jego uszami :]
Weterynarz przeminął z wiatrem w uszach, więc pojechaliśmy po Teściową do Tonika... Zaraz, nie odwrotnie, po Tonika do Teściowej

Tonik okazał się niewdzięcznikiem i nie chciał opuścić Ghasy

Drąc się wniebogłosy w końcu wsadziliśmy go do transportera i do samochodu. Nagła cisza świadczyła sama za siebie. Tonik poczuł Gina, a Gin Tonika. Tak to Gin z Tonikiem wrócili razem do domciu...
Tutaj nastąpiło nerwowe wypuszczenie obu. Na wszelki wypadek Gin został w łazience, odgrodzony od Tonika drzwiami. Ale że my nie należymy do strachliwych, prędko uchyliliśmy je, coby koty nos w nos stanęły. Obyło się bez fukania, prychania i pacania łapką. Ale wibrysy chodziły jak szalone!

Dojrzałe, grube wąsidła Gina i cienkie, jeszcze dziecięce wąsiki Tonika :]
Na sztywnych, obrażonych łapach, oba koty wędrowały po mieszkaniu, uważnie się obserwując, a my tylko szykowaliśmy puszki tuńczyka dla urażonego Tonisia
Obyło się bez nich, tak w ogóle. Drugi kot w domu widocznie zajął go dostatecznie
Drugim zaskoczeniem było zachowanie Gina. Pierwsze, co zrobił, to wskoczył nam na łóżko i się rozłożył do głaskania

Ciekawe doświadczenie po chowającym się przez dwa dni pod łóżkiem Toniku!
Oczywiście, nie obyło się bez głębokich pomruków z głębin piersi i syczenia na siebie zza choinki. Głównie syczał Tonik, Gin zachowywał się statecznie, jak na kota w jego wieku przystało

Teraz leży na fotelu, ignorując bawiącego się kablem Tonisia albo patrząc na niego ze zdziwieniem - a po co on za tym gania...?
Tak to drugi kot zagościł w naszym domu noworocznie i Redaf już nie musi nam łowić rudego
Koniec historii. Fotostory będzie, tylko ja zawsze mam wymówkę

, bo mi się ładowarka akumulatorów zepsuła i szlag mnie trafia, bo się foto wyłącza po trzech zdjęciach albo otworzeniu obiektywu!
Ojeeej... Jakie mi wypracowanie wyszło...
