W dzień wchodzi pod koc, gdzie przykrywa się razem z głową, za to w środku nocy harcuje mi po tułowiu, brutalnie pakuje się pod kołdrę i wymierza mi policzki uzbrojoną łapą. Wczoraj o trzeciej nad ranem dałam się "wrobić" w dzikie gonitwy z myszą na sznurku, żeby kotfora chociaż troszkę zmęczyć (ciekawe, co sąsiedzi na te nocne tupoty?).
Nie bardzo rozumiem, co mu się stało. W ciągu naszej półtoramiesięczej znajomości dał się poznać jako wprawdzie temperamentny, ale uroczy i przyjazny kocurek. Czy moze to mieć coś wspólnego z nieobecnością TŻ-ta? Biorę to pod uwagę, chociaż dotychczas nie zauważyłam, żeby płonął do niego jakimś szczególnym afektem, obdzielając nas względami po równo - 10 minut u mnie na kolanach, potem przeprowadzka, powrót syna marnotrawnego i tak w kółko.
Radźcie, bo może jako początkująca kociara robię coś nie tak
