Wysłałam dziś kilka pw z prośba o pomoc. Od niedzieli o niczym innym nie mogę myśleć. Koty zniknęły a ja mam ciągle wrażenie, ze Ciebie Met to mało obchodzi. Próbowałam z Tobą rozmawiać zarówno w niedzielę (nie miałas czasu), wczoraj dzwoniłam by przypomnieć Ci i powiadomić o tym, byś zadzwoniła do zakładu pracy w sprawie pieniędzy które mialą dostać fundacja. Dziś rozmawiałyśmy na gadu. Po tym co przeczytałam, płaczę do teraz, z cholernej bezsilności, bo nie mogę być tam, na miejscu a Ty nie chcesz zrobić nic o o czym mi napisałaś. Nie chcę wywlekać publicznie prywatnych rozmów, wolę chyba nie cytować Twoich słów.
W październiku dostałam takiego maila:
„Zwracam sięz prośbą o pomoc. Chodzi o bezdomne koty, trochę dzikie które są
wolno żyjące i mieszkają na terenie jednej z firm w Pabianicach. Część z
nich jest troszkę osowjona ale reszta boi się ludzi (chyba są straszone
przez innych). Ze względu na wymaganie GMP i charakter zakładu nie mogą tam
pozostać. Są stopniowo trute przez jakąś "męde". Nie mają też gdzie mieszkać
bo stare budynki są wyburzane a w nowych objektach nie ma dla nich miejsca.
Dyrekcja zgodziła się na ten temat rozmawiać, zgodzili się przekazać też
dość duże pieniądze na rozwiązanie tego problemu. Nawiązałyśmy kontaktz
paniąz Łodzi, która wyłatuje bezdomne koty, osfaja je i szuka im domów. Ale
do współpracy nie doszło. Nawiązałyśmy też kontakt z przytuliskiem w
Zgierzu. I to samo, na początku tak ale potem znów 1000 problemów i znów nie
wyszło, wykręcili się po mimo wstępnych objetnic. Dlatego szukam pomocy u
państwa w waszej fundacji. Możę ktoś mógłby pomóc w rozwiązaniu tego
problemu. PIeniądze na sterylizacje i ewentualne leczenie zwierząt na pewno
by się znalazły, chodzi o domy dla tych kotów.W schronisku długo nie
przeżyją bo nauczone są życia w wolnym terenie. Za każdą sztuke firma
zapłaci pienieądze. Idzie zima i ta prośba jest bardzo wielka. Proszę o
szybką odpowiedź”
Odpisałam:
„Witam serdecznie
Na początku pewne sprostowanie. Nie jesteśmy fundacją, jesteśmy prywatnymi osobami, wszystko co robimy robimy za własne pieniądze i poświęcając swój własny czas, także często wszystkiego nam brakuje, a czasu najbardziej. Nie prowadzimy azylu, nie mammy przytuliska, koty adopcyjne przetrzymujemy we własnych mieszkaniach, a to bardzo ogranicza... Ja w tej chwili na 50m2 mam 11 kotów, więcej już nie upchnę.
Na ile dzikie sa koty? Ile ich jest, w przyblizeniu? W jakim mniej więcej sa wieku? Czy sa maluszki? Czy koty sa pokastrowane?
To co mogę zaoferować to przyjechac, zrobić kotom zdjęcia, masowo koty ogłaszać, za pomocą forum szukac im domów tymczasowych, skoro jest tak jak Pani pisze, że ... jest w stanie wysupłac jakąś kwotę to myślę, że moze się udać.”
Spotkałysmy się po tej wymianie zdań i poznałam szczegóły o których Bożena nie chciała pisać. Sprawa ciągnęła się od roku, jak napisałam w tym wątku
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=67571&start=0 i kilka organizacji brało się za jej rozwiązanie. Tzn. może tak, wzięła się za nia jedna organizacja i jedna osoba, która znana jest w Łodzi ze sterylizacji kotów masowo i skupiająca wokół siebie osoby kotom pomagające. Nikt niestety nie zrobił nic. Bardzo mnie to zdziwiło, bo zakład pracy nie zażyczył sobie po prostu usunięcia kotów z terenu. Zaoferował zapłatę za każdego kota w wysokości 300zł oraz inna pomoc. Jako, ze zakład ogromny to możliwości było by sporo, nawet możliwość dalszego sponsoringu. Fundacja zabrala tylko 3 kocięta (choć zapłatę dostali za 7 – 4 z nich trafiły do domu pracownicy zakładu i o tym skromnym fakcie już zakład pracy przez fundację nie został poinformowany). To by było na tyle.
Potem już był ten mail do mnie i spotkanie, na którym ja nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego nikt nie chce im pomóc. Gdybym miała ziemię, gdybym miała fundacyjny azyl (a fundacji też nie mam) to bym się nie zastanawiała. Obgadałam sprawę z Gośką_bs i Georginią. Nikt nie mógł to uwierzyć. Postanowiliśmy pomóc, tylko najpierw trzeba było znaleźć miejsce dla kotów, za naprawdę dobre warunki.
Pierwsza do głowy przyszła mi Nasza szkapa, bo pamiętam, ze kiedyś met pisała o tym, ze mogła by dużo pomóc, bo ma miejsce, tylko kasa. Zadzwoniłam do niej od razu. Przedstawiłam jej wszystko tak jak u góry, no może z większymi szczegółami, bo ustnie, więc wiadomo, bardziej opisowo. Powiedziała mi wtedy, ze ona bierze te koty, bez wahania, ze to jest ogromna szansa na rozwój.
Dalej już więc nie szukałam. Ustaliłyśmy z dziewczynami plan działania. Met miała wystosować pismo do zakładu (bo wszystko strasznie formalnie). W międzyczasie my już zabieraliśmy maluchy z terenu. 4 trafiły do Gosi, 3 do Ewy, 1 umarł na terenie zakładu jeszcze. Liczba kotów mających jechać do met zatem zmniejszyła się o 8. Pismo doszło, met za każdym razem musiała zgłaszać kierownikowi zajmującemu się tą sprawą, ze koty będą wyłapywane. My (Gośka, ja, Inga, mój Maciek, Ewa i Bożena z zakładu pracy) jeździliśmy łapać te koty. Udało mi się załatwić u CoolCaty tanie sterylki z przetrzymaniem i f-rę z odroczonym terminem płatności na 30 dni. Tak samo udało mi się załatwić transporterki, po kosztach i z f-rą o odroczonej płatności.
Teraz pozostało tylko wyłapać koty, posterylizować i zawieść do met. Oczywiście byliśmy jej ogromnie wdzięczni, że zgodziła się na przyjęcie kotów jak nikt do tej pory, więc wszystko robiliśmy za własną kasę. Transport też pojechał za kasę Bożeny, Bożeny autem pożyczonym z wałówą na 3 msc.
13 kotów pojechało do met, 13 zostało u nas. Pierwsza tura kotów do met pojechała 02 grudnia. Zawiozła je Bożena. Na miejscu wpuściły koty do mieszkania, nie wiem po co. Przecież umawiałyśmy się na to, ze koty będą mieszkać zamknięte w stajni. Met teraz tłumaczy, ze tak chciała Bożena i już… czyli tak chciała osoba, która w życiu takich akcji nie przeprowadzała i nie miała pojęcia… a met się na to zgodziła. Met mająca fundację i teoretycznie chyba powinna być wiedzieć, że to bez sensu. Minął tydzień i wszystko było dobrze. W międzyczasie było trochę problemów z zakładem pracy a raczej formą zapłaty, ale nie chodziło o to, ze nie zapłacą, tylko właśnie o formę. Wkurzyłam się strasznie na załatwianie spraw przez met, nawet napisałyśmy pismo z Bożeną w jej imieniu i ona miała dzwonić i mówić słowami z tego pisma. Zadzwoniła, poszły słuchy po zakładzie, kierownik sam zadzwonił, przeprosił, powiedział, że wszystkie koty będą policzone, te zabrane wcześniej, czyli nasze maluszki również. Łapaliśmy dalej. Niestety udało nam się złapać tylko dwa. Dwa są na terenie wciąż, nie dają się łapać, nie podchodzą nawet do klatek. Podczas gdy my tu łapaliśmy, staliśmy na mrozie, kursowaliśmy pomiędzy jednym krańcem miasta a drugim, met na moje pytanie na gg o koty napisała:
Pavarotti wybyl
otworzylam drzwi i pierwszy wybiegl
wyszla czesc czarnulkow
nie wyglądało to jeszcze tak jak się okazało. Nie wiedziałam co znaczy, myślałam – wybył, znaczy opuścił dom, nie daje się złapać, bywa. Potem było moich kilka rozmów, w każdej padało, ze koty zwiedzają. Najgorsze, ze uciekł też Pavarotti, straszny miziak.
Pojechaliśmy tam więc w niedzielę 16 grudnia zawieść dwa ostatnie koty do tych jedenastu. Zdziwiło mnie to że Met chciała dać koty do domu i nie zgodziłam się, chciałam by od razu poszły do stajni, tak jak mówiłyśmy. (Tak jak pisałam Ci met na gg po pierwszej plrzyózce kotów, ze niepotrzebnie daliście je do domu) No to poszły… Weszliśmy do stajni, Agnieszka pokazała nam miejsce dla kotów. To taka jakby piwnica tej stajni, dwa pomieszczenia, kilkadziesiąt metrów myślę, 30? klepisko, zamykane drzwi. Wypuściliśmy dwa koty, żadnego innego tam nie było. Przeraził mnie tylko fakt, że one tam nic nie mają przygotowane, żadnego schronienia, po prostu klepisko i kilka jakiś rupieci pod ścianami, nie miały nawet belki słomy, nic.
Potem przez chwilę udało nam się porozmawiać. Koty wyszły, znaczy poszły, ona ich nie widuje, nie wie gdzie są. Maciej zasugerował karmienie ich za domem, wyrzucanie jedzenia. Nie, nie możliwe, psy to zjedzą. „I tak mam w domu 4 nowych kolatorów których nie planowałam, mówiłam, wybudować kociarnię”. Zdębiałam, powtórzyłam po raz drugi by wyrzucała gdzieś kotom jedzenie. Tu na pewno te koty nie przyjdą, będą się bały psów, to są koty wolnożyjące, trzeba gdzieś za domem wywalać.
Myśleliśmy o tym wszystkim całą drogę, czuliśmy się podle, gorzej niż podle. Wywieźliśmy 13 kotów 300 km od domu, miały tam mieć wszystko, a „poszły”…
To mniej więcej tyle, teraz to co uradziliśmy kiedy już trochę opadły emocje i minął szok. Zabieramy koty. Jedziemy tam po świętach, w weekend przed sylwestrem. Chcemy odszukać Pavarottiego, bo nie mam pomysły jak szukać dziczków w polu… Pozostała tylko kwestia długów i nie popłaconych faktur.
Dziś rozmawiałąm z Met na gadu gadu, Met nie bedzie szukac kotów, ja jej o to nawet nie rpsiłam, nie wymagam by biegała po wiosce i łapała koty po nocach. Natomiast prosiłam by popytała ludzi choć o Pavarottiego, on jest bardzo ufny. Napisała, ze tego nie zrobi, dalej cytować nie będę. Jest mi przykro. Przyjedziemy po nasze koty w weekend przed sylwestrem.