» Czw gru 13, 2007 22:16
Witam wszystkich – jestem mamą Agnieszką, która ma już za sobą poinformowanie Wiktorii o tym, że po raz kolejny straciła przyjaciela… Nikomu tego nie życzę… Wczoraj po wielkich płaczach, szlochach, a wręcz spazmach Wiktoria przyjęła postawę „dorosłej” i chciała przekonać mnie (a chyba najbardziej siebie), że rozumie sytuację, że jest jej strasznie przykro, ale zdrowie siostry jest ważniejsze… Sił, aby w tym przekonaniu wytrwać starczyło jej do dzisiejszego poranka… Płacze i błaga mnie, żebym coś zrobiła, żebym przywiozła Maję do naszego domu… Żal do mnie, do siostry, do całego świata… Nawet „cioci Asi” się dostało, że nie chce Maii zostawić u siebie, tylko ją oddać dalej – „przecież kiedyś Karina (młodsza siostra) wyrośnie z tego i weźmiemy ją powrotem, nawet jak będzie to trwało kilka lat… a my będziemy codziennie jeździć do cioci, żeby Maja nas zawsze pamiętała – Mamo, przecież to jest mój kot, mój przyjaciel, a uczyłaś mnie, że przyjaciół się nie zostawia, nawet w trudnych sytuacjach…”
Pozostawię to bez zbędnego komentarza…
Właśnie wróciłyśmy z odwiedzin u Mai i Asi... Z jednej strony trochę przykro mi było - bo Maję bardziej interesowało stadko kotów, a nie my, ale z drugiej strony fajnie było popatrzeć, że jest Jej tam dobrze i nie tęskni za nią tak jak my... Wiktoria trzymała się dzielnie, ale tylko domomentu trzaśnięcia drzwi w samochodzie...
Kot był zawsze moim marzeniem, ale moja mama wolała psy – więc całe życie byłam otoczona psami. Dopiera jak „poszłam na swoje”, urodziłam dziecko postanowiłam, że będziemy mieli kota. Niestety Wiktoria była typową alergiczką, uczuloną na większość możliwych alergenów, a na kontakt z jakąkolwiek sierścią, a w szczególności kocią reagowała natychmiastową opuchlizną, tak, że oczu jej nie było widać… Wszelkie odczulania nie dawały efektów.. Alergolog stwierdziła początki astmy.
Więc o kocie mogłyśmy zapomnieć – żyłyśmy z tą alergią kilka tal – z wiekiem zanikły wszystkie objawy. Aby sprawdzić czy na pewno już nic nie jest regularnie jeździłyśmy do przyjaciół, którzy otaczali się kotami – wszystko było w porządku. Młodsza córka nie była uczulona na nic – przynajmniej nie było żadnych objawów… Więc na początku roku cała rodzina podjęła decyzję – przyjmiemy do siebie nowego członka rodziny – KOTA . Ale, że była to decyzja przemyślana przekonałam Wiktorię, żeby poczekała jeszcze trochę, że weźmiemy go po wakacjach, że mały kotek potrzebuje spokojnego domku, żeby poczuł się bezpiecznie, a nie od razu w podróże… Że skoro wytrzymała już w tych oczekiwaniach kilka lat, to wytrzyma jeszcze kilka miesięcy… Zrozumiała i czekała…
No i w końcówce sierpnia zaczęłyśmy poszukiwania… Trafiłyśmy do Asi, w naszym domu pojawiła się pierwsza Maja… Osobom tu bywającym znana jest walka jaka została stoczona przez Asię, aby wszystkie kotki z tamtego miotu przeżyły (w tym Nasza Maja) – niestety… Płakałam codziennie razem z Wiktorią całymi wieczorami śledząc na bieżąco postępy choroby…
Resztę opisała Asia…
Karina od początku, jak tylko pojawiła się u nas Maja miała katar – na początku „zwalałam” winę na wszystko inne – a to zęby idą, a to pewnie zaraziła się ode mnie (byłam przeziębiona), pewnie Wiktoria cos ze szkoły przyniosła… Ale katar był cały czas, pojawiła się „szczekający” kaszel… Cały czas odbijałam ze swojej świadomości, że to może być alergia… Ale jestem matką i musiałam coś zrobić.
Asia poradziła mi, żebym wywiozła Kasinę na kilka dni – z bólem serca, ale tak zrobiłam – prawie 5 dni była u teściów – katar ustał – wszystko stało się jasne. Tylko co robić? Wróciła do domu i w przeciągu 2 godzin niewielki katar powrócił, ale pojawiła się wysoka gorączka – 3 dni miała ponad 40 stopni, i niczym nie można było tego zbić – wszelkie badania w porządku, 3 niezależnych lekarzy – nic jej nie jest – szybka decyzja – testy – wynik porażający dla mnie. Jestem świadoma, że testy u małych dzieci są mało wiarygodne, więc nie robiłam ich wcześniej, ale tu była sytuacja awaryjna. No i wszystko jasne… Karina po lekach poczuła się lepiej, ale zaczęła się TRAGEDIA dla Wiktorii i nie ukrywam dla mnie… Muszę przez to wszystko przejść z Wiktorią… nie mam wyjścia.
I tą drogą chciałam z całego serca podziękować Asi za to jaka jest (wszyscy, którzy Ją znają wiedzą jaka jest i rozpisywać się nie muszę), za Jej wielkie serce, za wrażliwość, za opiekuńczość jaką otacza nie tylko kociaki, ale też swoich bliskich… Bez niej nie przeszłabym przez to wszystko, albo po prostu byłoby mi o wiele ciężej…
Asiu, JESTEŚ WIELKA !!! Należą Ci się wszystkie dobrodziejstwa tego świata…