» Wto gru 04, 2007 22:17
Biały wczoraj dał popis.
Poszliśmy do Doc, bo z rany sączył sie płyn. [Tak samo było, gdy miał operowaną torbiel rok temu.] Doc wypłukał przestrzeń pod skórą, założył sączek, dał nowy antybiotyk. I wróciliśmy do domu.
Miało być tak pięknie...
Przyjechała moja przyjaciółka z Wawy, mieliśmy gdzieś się wybrać wieczorem...
Już niemal ubrana do wyjścia chciałam sprawdzić co z Białym. Tak na wszelki wypadek...
Połowa szwów była zdjęta, sączek wyjęty, rana szeroko otwarta. No dobra - obcięłam rękaw od koszulki, przycięłam jak trzeba i dawaj, ubierać Białasa.
A Biały wpadł w furię. Z histerii i wściekłości obsikał, obkupkał siebie, mnie, kanapę. Usiłował odgryźć mi ręce i wydrapać oczy. Na szczęście miał obcięte pazury. W tym zamieszaniu i wrzaskach Białego musiałam opędzać się od Pity, która starała się pomóc histerykowi i tłukła mnie łapą, jak też musiałam bronić Białego przed zezłoszczoną Kudłatą, która za wszelką cenę usiłowała wspomóc moje wysiłki tłukąc z kolei łapą Białego. Cyrk na kółkach...
Chciał nie chciał - kota w kontener i do dyżurnej kliniki.
Biały goopek został znieczulony, wet założył szwy podtrzymujące i kaftanik, który co prawda nie zasłania samej rany zbyt dokładnie, ale wybitnie zniechęca Białego do gmerania przy szwach.
Co prawda rano obudziło mnie znajome mruknięcie, a jak usiadłam na łóżku spod kredensu wystawała głupkowato uśmiechnięta twarz Biało-zielonego baleronika. Ale potem znów się obraził, bo dostał zastrzyk.
Kocie Hospicjum -1% - KRS 0000408882
'Pijcie swe niezaznane szczęście
chcąc nie być tym, kim jesteście'