Jest u nas na osiedlu opuszczona rezydencja, w której wiosną przyszło na świat 5 kociaków. Dom został latem sprzedany...z kotami. Koty dokarmia staruszek (ten, któremu wykastrowałam Long Jonga i Burcię, bo myslałam, że kocury są bezdomne


Potrzebuję:
-wirtualnego poklepania po ramieniu i zapewnienia, że dam sobie radę;dla mnie 5 kotów to ilość hurtowa, mimo, że będę się nimi zajmować pojedynczo
-pomysłów, co zrobić z wysterylizowanym, dzikim kotem, który nie ma gdzie wrócić (zakładam, że któryś może być nieoswajalny w krótkim terminie). Jak go zostawię u siebie na oswojenie (co jest z różnych powodów i tak trudno wykonalne), to zablokuję sobie miejsce dla pozostałych
-i najważniejsze-pomocy finansowej-bez niej naprawdę sobie nie poradzę, a już w lecznicy, do której staruszek zwrócił się pomoc w wywiezieniu kotów, powiedziałam, że problem rozwiążemy inaczej. Nawet nie znam tych kotów-widziałam je tylko kilka razy i paradoksalnie, ale właśnie dlatego mam odwagę by prosić o pomoc dla nich. Sama też w końcu pewnie nauczę sie wystawiać bazarki.
Czeka mnie jeszcze rozmowa z tym panem i muszę przekonac go, że moje rozwiązanie jest lepsze niż schronisko(chociaż przecież rozwiązania nie mam

Nie wiem, czy mam je po zabiegach wypuszczać w tej rezydencji, by wysterylizować następnego i w rezultacie mieć na wolności wysterylizowane stado, czy trzymać kota tak długo, aż go wydam i dopiero wtedy brać następnego. Nic nie wiem (rodzina oczywiście też nie

będę wdzięczna za każdą radę i sugestię. Mnie się juz zdarzało złapać (a właściwie wpuścić) i wysterylizować kota, ale jednego, a nie pięć na raz
