Wracałam z pracy. Spieszyłam się, bo kotom trzeba dać lekarstwo, TŻ wyjeżdża... W pewnym momencie usłyszałam koci płacz. Zrobiłam jeszcze kilka kroków (klnąc pod nosem) i oczywiście zawróciłam. Ciemno, po jednej stronie śmigają TIRy, po drugiej murek. Przyglądam się, przyglądam... Zobaczyłam.
Mały, czarny kot, siedzi pod murkiem i mordę piłuje. Podeszłam mając nadzieję, że jest dzikie toto i drze się dla kaprysu. Uciekło kawałek. Uff, dzikie. Zrobiłam kilka kroków, czarne cóś się drze. Wróciłam, podeszłam... i dostałam baranka

Małe czarne cóś wsadziło mi łepek w rękę, przytuliło się, mruczy
Zaczęłam się rozglądać skąd to mogło się wziąć przy tym murku. Idę wzdłuż, a kot za mną. I wije ósemki wokół moich nóg. Weszłyśmy na jakieś obskurne podwórko, z jednej strony rozwalająca się kamienica, z drugiej obleśny skup złomu, po środku śmietnik. Ciemno, zimno okropnie. Łażę po tym podwórku, a kicia łazi ze mną. I wciąż barankuje, narzeka trochę, ale mniej. Wlazłam do skupu, pytam jakiegoś faceta czyj to kot. Nie wie. Obeszłam kamienicę, wszystkie okna pozamykane. Chodzę z tą czarną kotką przy nodze mając nadzieję, że zaprowadzi mnie gdzieś - nic z tego. Tylko się mizia i mizia. Czarna rozpacz po prostu.
Zadzwoniłam do lecznicy, dorwałam wetkę, narzekam jej w słuchawkę. Wiem, że lecznica full, wczoraj im dowoziłam klatkę wystawową na klonowate trio, które nie zostało uśpione. Dramat. W końcu ustaliłyśmy, że biorę kotkę do łazienki. TŻ mnie zabije, ale trudno. No to zaczęłam szukać jakiegoś kartonu, bo wprawdzie kotka daje się bez problemu brać na ręce, ale tak jej tramwajem nie dowiozę... W skupie wyprosiłam jakiś karton, brudny i wilgotny, ale zawsze coś - wracam na podwórko a kotki nie ma...

Zniknęła. Pół godziny łaziła za mną, a kiedy miałam ją zabrać, nie ma...
Ciemno i zimno, chodzę, szukam czarnej kotki. Wlazłam do śmietnika (od dziś będę wozić ze sobą latarkę), wołam kota i odpowiada mi, ale jakiś zupełnie inny głos. Też koci. Nic kurna nie widać, ale kot gada. Przy ścianie oparty jest jakiś zmurszały materac, odsunęłam go i zobaczyłam kształt kota wciśniętego w najciemniejszy kąt. Ruszyłam ten materac mocniej, kot wybiegł w panice. Uf, dziki.
Wyszłam ze śmietnika, a tam ten "dziki" kot już na mnie czekał

I dawaj się łasić, ocierać o nogi, strzelać baranki. Kotka, niebieska, cudna

Stająca na tylnych łapach żeby czochrać ją po łepku, śliniąca się z rozkoszy, że ją głaszczę
Zrobiłam z kotką rundkę tak samo jak z tą czarną. Nie zaprowadziła mnie nigdzie, była zainteresowana tylko mizianiem. Na podwórko weszło dwóch podpitych facetów, pytam czyj to kot, a oni mi na to, że tu dużo dzikich kotów żyje, włażą do piwnic i łapią szczury. Ja im na to, że ta kotka jest oswojona, a oni dalej o tych dzikich kotach

Poszli do kamienicy. Uznałam, że nie znają tej kotki, a jest przecież charakterystyczna.
Wpadłam na genialny pomysł - zadzwoniłam do pracy, ścignęłam szefową. Za 15 minut jedzie do domu. Tak, podrzuci mnie po drodze na Białobrzeską. Poprosiłam żeby zabrała karton TNT na kota. I czekam.
Pomyślałam sobie - kiciu, masz 15 minut na decyzję, idź sobie, może tu mieszkasz, będę miała święty spokój. Nie poszła. Strzelała baranki i wskakiwała mi na kolana, kiedy przy niej kucałam. Wyszłam z podwórka, a ona za mną, na chodniku zawróciłam bojąc się tych szalejących TIRów.
Szefowa przyjechała, spakowałam kotkę w karton i zawiozłam do lecznicy. Z lecznicy zgarnęłam transporterek znajomych (został z kotką na sterylkę) i pojechałyśmy taksówką do domu.
No i siedzi mi w łazience Nadja. Od Nadieżdy - nadzieji. Piękna jest i bardzo miziasta. I woli suche od ekskluzywnej puszeczki feline porta, którą dostałam na Zoomarkecie i trzymałam jako smakołyk dla moich kotów
