Pożegnanie lata
Trzydziestego pierwszego sierpnia, rano, Pacynka obudziła się wcześniej niż zwykle, a to głównie za sprawą dużego, czarnego, grubego kota, który w pospiechu opuścił łóżko udając się na Ważne Zebranie Kotów Złociejowa. Zebranie, jak zwykle, zwołała Miaulina, a dotyczyć miało podziału okolicznych pól, na których zaczynały urzędować myszy zbierając porzucone ziarno i ryjąc zimowe nory.
- Poczekajmy do trzynastego – mruknęła złowieszczo Pacynka w ślad za znikającym w szparze drzwi czarnym ogonem, ale duży, gruby, czarny kot nie zwrócił na to nawet najmniejszej uwagi.
Pacynka poszła do kuchni i włączyła radio.
- Żegnaj lato na rok - zaśpiewał głośnik i Pacynka szybko zmieniła program. Poczuła nagły przypływ irytacji – chociaż koniec wakacji i zmierzające ku końcowi lato w żaden sposób nie zaburzało jej życia, to jednak, gdy pomyślała o chłodnych porankach i konieczności rozpalania w kuchennym piecu , o nieprzyjemnie zimnych w środku kapciach w które po przebudzeniu trzeba będzie wsunąć stopy kapciach , o mgle osiadającej na futrze dużego, grubego, czarnego kota i jesiennych nawałnicach przetaczających się nad Złociejowem, zrywających z drzew ostatnie liście przeszedł ją dreszcz, zupełnie jakby odrobina mgły wymieszanej z deszczem dostała się do słonecznej kuchni.
Pijąc poranną kawę starała się sobie przypomnieć, w którym pudle i na której półce ogromnej szafy stojącej w korytarzu leżą ciepłe szale i szaliki, rękawice i rękawiczki i ciepłe, ręcznie dziergane przez Bajonnę swetry.
Spojrzała w okno, gdzie po wygrzanej słońcem płycie rynku zmierzał w stronę swego biura komendant straży miejskiej i nagle zrobiło się jej go żal.
Wyobraziła sobie, jak razem ze służbowym psem patrolują ciemne, jesienne uliczki i przemoknięci wracają do biura i po raz drugi tego ranka wzdrygnęła się.
Telefon zadzwonił dokładnie w momencie, gdy wyobraznia podsunęła jej obraz kotów Kociamy z obrzydzeniem brodzących w mokrej trawie.
- Mam nadzieję, że nie śpisz – po drugiej stronie odezwała się Bajanna. – Pamiętasz, że dzisiaj mamy pożegnanie lata ?
„ Aż za dobrze ” pomyślała Pacynka, zaś głośno powiedziała :
- Tak, oczywiście. Na kogo padło tym razem ?
Dla Pacynki, rzecz jasna było to obojętne, ponieważ zajmowała mieszkanie w kamieniczce, a tradycyjnie lato żegnano wielkim ogniskiem, bigosem, malinowym sokiem dla dzieci i porzeczkowym winem dla dorosłych, ale główna potrawą tego wieczoru były pieczone ziemniaki.
- No więc usiądz sobie wygodnie – powiedziała Bajanna i zrobiła małą przerwę. – U burmistrza.
- I …? – Pacynka zawiesiła głos.
- I od rana na ratuszu wisi kartka zawiadamiająca, że burmistrz jest bardzo zajęty.
Pacynka zachichotała.
- A co na to trawnik burmistrza ? – zapytała.
- Wiesz, że zapytałam o to samo ? – Bajanna parsknęła śmiechem. – I nie zgadniesz, co mi odpowiedział…
- Nie zgadnę. – Pacynka zapomniała o czekających za wzgórzami ulewach,, śladach ubłoconych łap na świeżo wymytej podłodze i mglistych wieczorach.
- Powiedział, że tradycja sierpniowego ogniska jest starsza niż jego trawnik…
Pacynka – choć Bajanna nie mogła tego widzieć – z aprobatą pokiwała głową . Przypuszczenie, że po prostu nie chciał przegapić jeszcze jednej okazji bezkarnego najedzenia się kremówek, przyszło znacznie później – gdy zobaczyła, jak panna Madzia wychodzi z cukierni i odbiera od dziadka Ramola białą kopertę z wizerunkiem złociejowskiego ratusza w lewym, dolnym rogu.
- Pan burmistrz prosił, aby to pani przekazać – powiedział Dziadek Ramol poprawiając czarną baseballówkę z napisem Straż Miejska, Brygada do Zadań Specjalnych…
Panna Madzia przebiegła oczyma po kartce.
- I żeby posypać cukrem pudrem – wtrącił Dziadek Rupol
Panna Madzia cmoknęła z dezaprobatą..
- Tajemnica korespondencji…- mruknęła cichutko, ale Dziadek Ramol, zwykle przygłuchy odparł :
- Na przykład mógł być to list z pogróżkami.
- Z pogróżkami ? – zdziwiła się panna Madzia.
Dziadek Rupol pokiwał głową.
- „ Proszę dostarczyć tysiąc złotych we wskazane na mapie miejsce, w innym przypadku powiadomimy Sanepid”.
Panna Madzia szeroko otworzyła oczy.
- Taaak ? – zapytała. – A dlaczego Sanepid ?
Dziadek Ramol i Dziadek Rupol wymienili znaczące spojrzenia, a panna Madzia nagle poczuła, ze zaczynają ją swędzieć paznokcie.
- To my sobie już pójdziemy – powiedział Dziadek Ramol i lekkim truchtem skierował się w stronę parku, a tuż za nim Dziadek Rupol.
- Dam ja wam Sanepid – fuknęła panna Madzia i zaczęła się zastanawiać pod jakim pozorem mogłaby poprosić Miaulinę…
- A fe - powiedziała Pacynka starając się nie parsknąć śmiechem.