Przyjechaliśmy kilka minut za wcześnie, dom był pusty, Micka Pan zmarł kilka dni temu. Na teren posesji wpuszcza nas sąsiadka.
"Państwo w sprawie kota? Bo tego Pana jeszcze niema, ale proszę, zaraz go pokażę"
Zaprosiła nas na podwórko i skierowała swoje kroki to ledwo trzymającej się jeszcze komórki. Jedno spojrzenie na budynek wystarczyło.

"Maciek, idź po kontener do auta"
Poczekaliśmy chwilę na pana, wzięliśmy książeczkę zdrowia.
"O matko, a może on by tu mógł zostać, w tej komórce" zapytał tylko
"Nie, nie może, w nocy jest 3 stopnie"
Micek opuścił posesję, opuścił swój dom. W aucie zaczął krzyczeć. Ten krzyk mam cały czas w uszach. I nie był to miauk, tylko przeraźliwy krzyk. Oboje z trudem zatrzymywaliśmy łzy. Dziś skończyło się dla Micka wszystko.


