w piątkowy poranek wyruszyłysmy z Iwetą

do Zdroju. W odwiedziny do Joli, na herbatkę, plotki i oczywiscie na obejrzenie słynnych zdrojowych kotów.
Koty jak zawsze zachwycające... I to zarówno te wewnetrzne jak i zewnętrzne.
Aż trudno uwierzyć że to bezdomniaki którymi opiekuje się jedna jedyna przychylna im Osoba.
Jola w poprzedni weekend zgarnęła do domu kotkę szylkretową, którą ktoś wywalił. Kotka miała być kastrowana już w tym tygodniu, ale z powodu Kubusia i jej dzieci wszytsko się opóźniło.
Niestety kociątka mimo staramń Joli pozostają niezlokalizowane
Jednak tknieta jakimś przeczuciem wsadziałam drugi transporter do autka Iwety, który się nam bardzo barzdo przydał ale o tym za chwilkę.
wrócmy do szylkretowej kotki...
Jej widok powalił nas na kolana. Oniemiałysmy z zachwytu. Wstrzymałysmy oddech czy aby na pewno to nie sen..czy to cudo nie zniknie jak sie poruszymy...
ale cudo nie dość że nie znikło to sprezentowało nam po baranku i mruczanku
Ledwo doszłyśmy do siebie kiedy pojawila sie Beżunia i...
zamurowało nas kompetnie. Ten pyszczek, te oczeta, te cetusie na brzusiu..ten motorek
Koty nie miały dla nas litości

i przy herbatce kolejne cudo zasiadło na moich kolanach....słynny Zając. Czytałam o nim, ale nie wiedzialam ze jest taki cudowny przylepiaczek. Kocha kolanka, podejrzewam ze mógłby tak siedzieć i siedzieć na kolanach i byłby niewątpliwie najszczęśliwszym zającem na świecie.

Włoszka Bona

Bezunia
najsmutniejsze jest to ze te dwie kotki ktoś wyrzucił...mimo że są cudne, kochane, piekne....no commens..musialabym uzyć brzydkich słów....