» Sob paź 20, 2007 20:15
Sibio, bardzo Ci dziękuję za tę aukcję.
Jestem tez winna podziękowania za wpłaty w ciągu ostatniego miesiąca – Carmelli, Agusi i Enigmie.
Magicmadzie dziękuję za 30 saszetek Hillsa (już przejedzonych, niestety).
Tak jak napisała Berni, kotów w Zdroju przybywa, i to w zadziwiających ilościach i zastraszającym tempie. Na początku sierpnia ktoś wyrzucił tutaj za jednym zamachem co najmniej 5 dorosłych kotów, w tym dwie kotki w ciąży, a od tego czasu ciągle jeszcze widuję lub dowiaduję się od kuracjuszy o nowych.
Udało się pomóc Mrusi, dzięki Berni, a na stałe dzięki Progect.
Ma już stały dom Wibrysek. Ciągle czeka, obciążając Berni, Kaprysek.
Udało się pomóc Stefci, cudownej koteczce znad stawu, ale tylko dlatego, że Berni zgodziła się udzielić jej tymczasu, a mnie udało się zdobyć transport do lecznicy, gdzie została wykastrowana, i po kilku dniach u mnie, odwieziona do Berni (pomógł kuracjusz, pokrył również 80% kosztów sterylki - dziękuję, panie Lutku!).
Bardzo chciałam ocalić Urwisia spod stołówki. Kochany, radosny, rozbrykany głupolek, który po wyzdrowieniu cieszył się w dwójnasób życiem, wszystkich zaczepiał i wszędzie go było pełno...
Kuracjusz jeszcze raz służył transportem, ja wyłożyłam ostatnie pieniądze – Urwiś został wykastrowany.
9 dni po wypuszczeniu na wolność, zniknął. W tym samym dniu zniknęły nie tylko jego miseczki, dyskretnie schowane, ale ktoś wyrzucił nawet styropianowe płyty przykrywające metalową kratkę, na których przesiadywał. Więc to nie przypadek. Nikt nie wie, co się z nim stało, ale obawiam się najgorszego, bo nie ma go w żadnym z pobliskich schronisk.
A była nadzieja na dom dla niego w Zakopanem. Nie mogę się z tym pogodzić. Kiedyś w podobny sposób zniknęły w krótkim czasie trzy kocurki trzymające się pobliskiego, łączącego się ze stołówką sanatorium, w tym mój ukochany Nowik. Sanatorium to nie należy do uzdrowiska, tylko stołówka jest poniekąd wspólna. Podejrzewam, że ktoś stamtąd likwiduje koty, które pokazują się na ich terenie.
Zlokalizowałam już miejsce przebywania jednej z podrzuconych na początku sierpnia ciężarnych kotek. Okazuje się, że cały czas skutecznie ukrywała się przede mną... pod podłogą werandy, na szczęście jeszcze nie ogrodzonej do końca siatką. Gdzie nie tak dawno dostawiłam pudło i wymieniałam siano w pozostałych, nic przy tym nie zauważając. Nie przyszło mi do głowy, że ona może tam siedzieć, nie korzystając z pudeł: powiła maluszki na gołej, pylistej, przykrytej zaledwie paroma listkami ziemi. W dalekim krańcu podłogi, za zwałem ubitej ziemi, przez który z trudem przecisnęłam tylko głowę i barki. Ale wystarczająco, by zobaczyć w świetle latarki dwa około miesięczne czarne diablątka o niebieskich oczkach, i sprawdzić ich płeć – dziewczynki.
Jest jeszcze biała młoda kotka przychodząca nad staw żebrać jedzenie od spacerowiczów, jest szylkretka, krążąca na tyłach Zdroju i w okolicach mojego bloku w poszukiwaniu jedzenia i ciepła, jest czarny, płochliwy i przez to bliżej jeszcze niezidentyfikowany czarny kot. Jest Kochaś i dziczki pod blokiem, stałe stadko i Beżunia w bloku i stałe stadko w Zdroju.
Zając, Nutka i Śpioch chorują, Beż też nie całkiem zdrowa, a wszystkie koty wymagają odrobaczenia. Od dawna chcę wziąć do siebie – już na stałe – kochaną i przemądrą Burunię, zdrojową kotkę, którą opiekuję się od początku, czyli 6 lat. Ma teraz co najmniej 9 lat. Nie jest w najlepszej kondycji, czuję, że nie przeżyje kolejnej zimy na wolności. Ale nie mogę tego zrobić.
W ogóle niewiele już mogę zrobić, nie jest łatwo być operatywnym, a już tym bardziej myleć o sobie, Jolu Szymkowa, gdy codziennie trzeba obsłużyć takie stado, gdy brak pieniędzy na cokolwiek, gdy nawet komórka się psuje, a wkrótce pewnie wyłączą mi i internet.
Ja wiem, że potrzebne są zdjęcia kotów, ale cóż, mogę je najwyżej namalować.
Usiłuję robić tyle, na ile okoliczności pozwalają, może nawet więcej. Tylko cudów ciągle nie umiem dokonywać.
Nie ukatrupię też kotów, bo i tego nie potrafię.
Będziemy sobie razem do końca, a co.
---