Pani Emilka, moja znajoma, która kocha zwierzęta i pomogła paru kotom i psom w miarę swoich możliwości (obecnie ma na tymczasie 3 kotki po sterylkach, którym bezskutecznie szukamy domu) odebrała wczoraj dziwny telefon, aż mi płakała do słuchawki. Ktoś podał jej nr telefonu jednej pani, jakby pani E. była jakimś schroniskiem czy organizacją charytatywną.
Ta pani co dzwoniła to 60-paro letnia kobieta. Ma w domu 7 własnych kotów, Parę dni temu dowiedziała się, że na terenie opustoszałego w wakacje przedszkola koło jej bloku zamieszkała pod takimi domkami do zabawy dla dzieci ciężarna kotka. Ta pani nie wiedziała co zrobić. Nie stać jej na sterylkę, ani na adopcję kolejnego kota. Pani Emilka zadzwoniła do inspektorki TOZ-u do Warszawy. TOZ zgodził się przyjąć kotkę na sterylkę i leczenie, bo kotka wygląda na osłabioną, ma brzydkie oczka...Pani E. nie może sobie pozwolić na przyjęcie kolejnego kota: ma swoje 2 koty, 3 tymczasy i 4 nieprzyjazne kotom psy na podwórzu.
Ja nawet nie pytałam męża czy możemy zabrać kotkę: w moich 2 pokojach panoszy się w jednym pokoju tymczas Miluś, a w drugim moje rezydentki. Do kuchni nie mam drzwi. Zresztą mój mąż jest przeciwny tymczasom...
Wieczorem około 20-tej poszłyśmy z Panią Emilka do karmicielki. Ja chciałam zaproponować transport (mój mąż by mógł zawieźć kotkę do Warszawy w drodze do pracy do Warszawy).
Ta pani to kobieta na poziomie, wszystkie kotki i koty pokastrowała, wetka jej ciachała koty i rozkładała płatności na raty. Pomimo niskiej emerytury i bardzo skromnego mieszkania koty są karmione kurczakiem, royalem, dostają puszki ze średnej półki. Okna osiatkowane!!!
Jak ona zobaczyła tą ciężarną kotkę, to się załamała psychicznie i zaczęła szukać dla niej pomocy. I tak trafiła na panią Emilkę, która początkowo była niezadowolona, że proszą ją o pomoc, bo ma tyle na głowie, ale zrobiła co mogła...poprosiła o pomoc TOZ.
Poszłyśmy zobaczyć i nakarmić tą kotkę. Przyszła bardzo już gruba... Mam nadzieję, że nie urodzi w nocy. Niestety nie zawieźliśmy jej z mężem rano, bo można było dopiero o 11-tej, a my pracujemy od ósmej. Z rana ta karmicielka złapie kicię i zawiozą autobusem i tramwajem w transporterku. Pani nie mogła jej zabrać na noc, bo w domu malowanie, remont...
Po dwóch tygodniach musimy ją odebrać z lecznicy.
Martwię się co się z nią stanie potem...Przecież nie wróci na teren przedszkola. Zaczyna się rok szkolny i pracownice przedszkola powiedziały, ze wyrzucą kotkę, jak dzieci zaczną przychodzić. To i tak nie jest dla kotki miejsce dobre, bo idzie zima...
Co jednak będzie, jak przez 2 tygodnie nikt się nie zgłosi? Jest szansa, że kotka znajdzie dom bezpośrednio z lecznicy, że ktoś ją wypatrzy...
Jak bym oddała Milusia, to może mój mąż się zgodzi na kolejny tymczas, bardzo jednak wątpię. I tak Miluś zablokował nam możliwość remontu (zajął pokój, w którym mieliśmy wymieniać podłogę i malować), TŻ był zły, bo nie chciałam wyjechać na weekend, bo co z Milusiem...
Może ktoś by chciał zaadoptować śliczną, mądrą trikolorkę, która nie ma gdzie się podziać po sterylce i leczeniu???
Zmieniam post, bo sytuacja się zmieniła:
Kotka jest w domku tymczasowym, leczy się i rozgląda za domem...Niestety, ostatnio okazało się, że ma cukrzycę i wymaga częstych wizyt u weta i leczenia. Szukamy dla niej odpwiedzialnego, dojrzałego opiekuna.
