pół soboty spędziliśmy na miziankach z Anatolem. Ale kociasty się zmienił... już nie włazi na człowieka tak nachalnie

owszem, przychodzi, wywala brzuszek, mruczy, ale nie jest już aż taką przylepą.
Poza tym zaczynamy normalne kocie życie: szósta rano - wstajemy, kuwetka, potem drapanie wiklinowego kosza, i miauki przez szparę w drzwiach, do sterczącego po drugiej stronie Klemensa...
Niestety coś kupa znów dziś była nie bardzo

jakaś taka za luźna... i to charkotanie... dwa dni lepiej i znów Anatol furczy... już nie wiem, co robić... jak byłam z nim w piątek u dr Ewy to było ok. I osłuchowo nic w kocie nie ma, a futrzak dalej kicha...
do tego kocurowy smrodek w kuwecie w sypialni i impas: nie mogę ciachnąć, bo kicha, nie mogę wypuścić, bo kicha, Ewa zabroniła ze względu na Klemcia... Chłopaki wyją pod drzwiami z tamtej strony, Anatol z tej, chyba pójdę spać do łazienki.... żebym chociaż wannę miała...
