jak przeczytałam ten ostatni post Tiris to mi się tak jakoś smutno zrobiło...
cały czas pamiętam ten pierwszy wieczór z bandą, prychającą kulą zbitych maluchów, które miały wszędzie zęby i pazury... i potem ten protest, jak od nich wychodziłam, a one na wyścigi właziły na klatkę... i piszczały... a potem wypuszczone urządzały sobie zabawę na moich plecach... całą piątką... i potem, już po szczepieniu, całą piątkę pchającą się na moje kolana...
jakoś pozostałe koty dziś grzeczne i nie rozrabiają... a Virus wlazł na kolana syna... na razie nie ma kogo gonić...
również dziękuję wszystkim, którzy pomagali tym koteczkom... pomagali w jakikolwiek sposób...

wielki ukłon!!!!!!