» Sob wrz 08, 2007 21:16
Bajanna
Kiedy Filip i Weronika dowiedzieli się, że pierwszy tydzień wakacji mają spędzić u jakiejś zupełnie nieznanej ciotki strasznie się rozgniewali.
- Ciotka-idiotka – powiedział Filip.
- Ciotka-plotka – dorzuciła Weronika, aby nie być gorszą.
Ale Mama nic nie powiedziała, tylko jeszcze raz przejrzała spakowane do dwu walizek rzeczy.
Filip znacząco chrząknął, a Weronika mruknęła :
- Nawet nie wiemy, jak się ta ciotka nazywa.
Mama złożyła żółty podkoszulek w kostkę i uśmiechnęła się
- Anna Baj – powiedziała..
Weronika sięgnęła po ulubioną lalkę i powiedziała coś naprawdę brzydkiego, coś, co rymowało się z „baj”, a Filip, aby nie być gorszym dorzucił „Anna stara panna”. Bo o ciotce wiedzieli tylko tyle, że była samotna i nie miała dzieci.
Do Złociejowa, gdzie mieszkała ciotka Anna-stara-panna zawiozła ich najlepsza koleżanka Mamy, bo Mama miała Ważne Sprawy w pracy i nie mogła tak po prostu wyjechać.
Więc pani Beata zapakowała walizki, Filipa i Weronikę i o ósmej rano wyjechali z dużego miasta.
Po drodze mijali autobusy wiozące dzieci na kolonie, i samochody ciągnące przyczepy kempingowe, i samochody, które były prawie jak mieszkalne domy.
I w tych wszystkich samochodach siedzieli rodzice ze swoimi dziećmi i jechali na spotkanie ciekawych przygód, i tylko Filip i Weronika jechali do jakiejś wstrętnej ciotki, której nigdy w życiu nie widzieli.
Na dodatek Złociejowo było tak małe, że nie było go na żadnej mapie i na pewno nie można było stamtąd wysłać kartki z napisem „ Pozdrowienia ze Złociejowa”……
Domek ciotki stał na ulicy „…ych …ów”, bo tylko tyle pozwalał odczytać bluszcz zasłaniający tabliczkę z nazwą ulicy.
Zaś sama ciotka była siwa, stara i krok w krok człapało za nią rude kocisko.
Kocisko otarło się o nowe spodnie Filipa i zostawiło na nich trochę futra i zahaczyło pazurem o podkolanówki Weroniki, i Weronika od razu postanowiła, że nie lubi kotów.
A najbardziej to rudych.
Ciotka nic a nic się tego nie domyślając zaprosiła dzieci do kuchni i poczęstowała każde z nich filiżanką czekolady.
Filiżanki trochę podobały się Weronice, bo przypominały jej filiżanki z kompletu do kawy dla lalek – były niewielkie i miały złocony brzeżek.
A potem ciotka zaprowadziła dzieci do ich pokoju.
Pokój mieścił się na poddaszu i stały w nim same stare meble, a z okna widać było całe Złociejowo.
Ciotka cały czas opowiadała o tym, jak to ładnie jest w ogrodzie i ile różnych rzeczy można robić w wakacje. Filip grzecznie kiwał głową, a Weronika zupełnie niegrzecznie milczała.
Ale ciotka nie zwracała na to uwagi.
Potem zaprowadziła dzieci do ogrodu, a sama weszła do malutkiego domku, który nazwał „pracownią”.
- Jeśli będziecie czegoś potrzebować to jestem tutaj – powiedziała.
Dzieci poszły w głąb ogrodu, po drodze skubnęły parę truskawek i pohuśtały się na zawieszonej na dwu sznurach desce.
Potem obeszły wszystkie zakamarki , zajrzały w każdy kącik i zgodnie orzekły, że będzie jeszcze nudniej, niż im się wydawało.
Na dodatek Weronika dotknęła bezskorupnego ślimaka i miała śliskie i lepkie palce
- Potrzebuję mydło – powiedziała Weronika i pomaszerowała do domku, w którym zszyła się ciotka.
-Potrzebuję mydło ! – zawołała Weronika wsuwając głowę przez uchylone drzwi. Ciotka odłożyła na stół coś, co trzymała w ręce i uśmiechnęła się. W kącikach jej oczu pojawiły się śmieszne zmarszczki
- Wyobraz sobie – powiedziała – że kiedy twoja mama była tutaj po raz pierwszy też dotknęła ślimaka…Pełno ich tu wszędzie. Chyba lubią poziomki.
Weronika umyła ręce i wytarła je o niebieską ściereczkę.
- Jeśli chcesz zobaczyć, co takiego robię – powiedziała ciotka – to możesz.
Weronika nie chciała
Wyszła do ogrodu i zawołała Filipa. Ale Filipa nigdzie nie było i dopiero, gdy wyszła przed bramkę domu zobaczyła, że Filip rozmawia z jakimś piegowatym rudzielcem, najwyraźniej o futbolu, bo obaj wymachiwali nogami tak, jakby kopali piłkę.
- Filip… - zaczęła, ale brat tylko machnął ręką.- Filip…
- Jeśli chcesz z nami zagrać – powiedział piegowaty rudzielec – to ubierz na siebie coś normalnego.
Ale Weronika nie chciała.
Zamiast tego wyszła na ulicę i zaczęła przyglądać się stojącym wzdłuż niej domkom. Wszystkie były małe i stare i wszystkie były otoczone starymi drzewami owocowymi. Ale – musiał to przyznać – dom ciotki był najładniejszy ze wszystkich.
Słońce złociło dachówki na stromym dachu i prześwitywało drobnymi plamkami przez liście jabłoni. Weronika przeszła raz i drugi wzdłuż uliczki i już miała zawrócić do bramki, gdy nagle poczuła, że nastąpiła na coś miękkiego.
Pochyliła się i zobaczyła starą pluszową zabawkę – szarego kotka z oderwanym uchem.
Widocznie jakieś dziecko porzuciło go przebiegając obok .
Zabawka była zniszczona i brudna, więc Weronika ujęła ją w dwa palce i trzymając z dal od siebie zaniosła do małego domku, gdzie ciotka pochylona nad stołem była czymś bardzo zajęta.
- Gdzie mogę TO wyrzucić ? – zapytała Weronika.
Ciotka podniosła głowę.
- Dlaczego od razu „wyrzucić ” ? – zapytał. – Połóż go tu, na stole.
Weronika położyła kotka na stole i usiadł na drewnianym zydelku.
- Filip ma kolegę i poszli grać w piłkę – poskarżyła się.
W kącikach oczu ciotki błysnęły słoneczne zmarszczki.
- To dobrze – odparł ciotka. – A ty zaraz dostaniesz…dostaniesz…
Włożyła zabawkę do miski napełnionej wodą i czymś, co mocno się pieniło i ładnie pachniało, potem wypłukała ją pod kranem i zawinęła w ręcznik.
- …dostaniesz kotka – dokończyła, a oczy Weroniki zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.
Ciotka wyczesała wilgotny plusz i otworzyła nieduże drewniane pudełko. Coś z niego wyjęła, coś ucięła , czemuś uważnie się przyjrzała.
Ciotka szyła, przymierzała, mruczała cos do siebie, a Weronika patrzyła, patrzyła i patrzyła.
I pomimo, że patrzyła tak uważnie, nie zauważyła, jak ciotka wszyła w brzuszek kotka małe, kryształowe serduszko.
- Gotowe – powiedziała, ucięła koniec nitki i zawiązała na szyi kotka czerwoną wstążeczkę.
Weronika wzięła kotka z rąk ciotki i spojrzała na stół. Leżało tam mnóstwo szmacianych zabawek, dużych i małych.
- Maskotki – powiedziała ciotka. – To właśnie robię. Jeżeli chcesz, to….
Ale Weronika nie chciała, bo wybiegła do ogrodu pokazać kotkowi wszystko, co się w nim znajdowało. Jabłonie, truskawki, sałatę i ślimaki.
W potem, kiedy kotek zobaczył wszystko, co się dało Weronika odgarnęła bluszcz z tabliczki.
- Ulica Dobrych Czarów – przeczytała i wydało się jej, że kotek zamruczał.
„Ulica zaczarowanych zabawek” napisała na chodniku kawałkiem wapiennego kamienia.
A gdy nadeszła pora podwieczorku Weronika lubiła już wszystkie koty i czuła się tak, jakby mieszkała w małym starym domku od bardzo, bardzo dawna.
- Ciociu – powiedziała przy kolacji. – Mogłabym jutro popracować razem z tobą ?
….nadszedł ciepły wieczór, a z ogrodu napłynął zapach akacji. Ciotka przykryła Weronikę niebieską kołdrą, a Filipa – czerwoną.
Weronika położyła kotka na poduszce i pogłaskała go po jeszcze wilgotnym futerku.
- Miau, mirr, mirr – odpowiedział kotek.
Weronika spojrzał na niego zdumiona – ale nie ma się co dziwić, przecież nie wiedziała nic o małym, kryształowym serduszku…….

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!