Mój koci narkotyk :)

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Sob lis 25, 2006 17:26

dubel :oops:
Ostatnio edytowano Pt gru 15, 2006 1:48 przez czakirta, łącznie edytowano 1 raz
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Sob lis 25, 2006 17:54

Może Cie pociesze (może nie ;) ) Kitek tez gania swój ogon (najlepiej jak zapomina, że on nalezy do niego...) łapie jakieś niewidzialne muchy (no chyba, że to ja ich nie widze, ale one są) A czasami wchodzi do kuwetki tak, że tylko tył jest w kuwetce... ;) Poprostu wyjątkowego kota masz ;) :D
Gdyby można było skrzyżować człowieka z kotem, skorzystałby na tym człowiek, a stracił kot.

Aniołek_

 
Posty: 2489
Od: Pon sie 14, 2006 17:28
Lokalizacja: Kraków

Post » Pt gru 15, 2006 2:22

Jakieś dwa tygodnie po przywiezieniu Camparki do rodziców pojechałam do nich w odwiedziny.

Niedziela, spokojna niedziela, wszystko ładnie, pięknie, zbieram się do powrotu do Warszawy. Kilka godzin przed odjazdem idę z siostrą na spacer. Kilka kroków od bloku nagle pod koła rozpędzonego auta omal nie wpada mały kociaczek... Samochód hamuje... Tym razem się udało. Przebiegł przez ulicę. Wystraszony maluch dopada drzewo. Ja tup tup za nim (zatrzymuję się przy drzewie :lol: ). Jasna sytuacja. Zabieramy!
Co miałam zrobić? Pozwolić mu się zaraz zabić?
Wydarłam kocie pazurki z kory i przytuliłam maleństwo do siebie.
Z przerażonego sykacza momentalnie zamienił się w bezwstydny traktorek. Ona. Dziewczynka. Traktorka :)
Panienka wyśpiewywała radosną mruczankę przez całą drogę do domu, mimo, że mi nie było tak wesoło, bo wiedziałam co się zaraz stanie...

Ojciec zareagował furią, mama żartowała, że takim jak ja koty same się na drodze kładą, mimo, że widziałam iż nie była jakoś szczególnie szczęśliwa z takiej niespodzianki ;)

Dziesiątki telefonów po rodzinie, znajomych, znajomych znajomych, znajomych znajomych znajomych... Nic. Wszędzie full.
Zadeklarowałam, że jeśli ktoś nie weźmie kotki, zabieram ją do Warszawy. Nie było innej opcji.

Nagle wpadła koleżanka mojej siostry.
"Chcesz kota?"- zapytałam od niechcenia.
"Hahaha" - usłyszałam w odpowiedzi - "Ja i kot - dobre sobie". Spojrzała na kota, wzięła pod pachę i poszła do domu :)

Ot taka historia z trochę niespodziewanym happy endem (przynajmniej jedna :roll: )

Kicia zawładnęła sercem całej, dotąd nigdy niezakoconej rodziny. Jej zabójczo-przepiękny wygląd, niesamowity, nieustający mruk na widok każdego człowieka, rozbrajająca nakolankowość i miziastość sprawiły, że domownicy wybaczają jej nietrafianie czasem do kuwetki :oops: oraz obsikiwanie i niszczenie ich ulubionych rzeczy :roll:

"Nikomu, za żadne skarby" - mówią 8)

Obrazek Obrazek
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Pt gru 15, 2006 8:24

czakirta pisze:Obrazek


Śliczna dziewczyna :D.
Poszczęściło się jej.
Kto się tłumokiem urodził, walizką nigdy nie będzie!
[...] jesteś tym, co jesz... kabanosem w majonezie"

ariel

 
Posty: 18770
Od: Wto mar 15, 2005 11:48
Lokalizacja: Warszawa Wola

Post » Pt gru 15, 2006 8:44

:1luvu: czemu ja nie spotykam takich przestraszonych kocich cudów? :( :D
Gdyby można było skrzyżować człowieka z kotem, skorzystałby na tym człowiek, a stracił kot.

Aniołek_

 
Posty: 2489
Od: Pon sie 14, 2006 17:28
Lokalizacja: Kraków

Post » Pt lut 02, 2007 2:09

Wróciłam :)
Ostatnio zawalona różnymi rzeczami nie miałam czasu ani na miau ani na cokolwiek innego... :oops:

Kilka mniej istotnych historyjek sobie opuścimy... :roll:

My Own Pimp :)

Na przełomie października i listopada, kiedy już nie było u mnie Campari, a Tinka dochodziła do siebie po pierwszej operacji - bardzo późnym wieczorem (w środku nocy :roll: ) zadzwoniła do mnie koleżanka...
"Właśnie przechwyciłam pieska od Straży Miejskiej. Już do Ciebie jedziemy :)" - Tak mniej więcej brzmiały jej słowa.

Po jakimś czasie w progu mojego mieszkania pojawiła się ona. I on. Mały, brudny, śmierdzący On. Upaprane jakąś ochydną padliną zwierzątko wesoło zamerdało sobie ogonkiem, weszło do domu jak gdyby nigdy nic i najnormalniej w świecie oznajmiło: "Dzień dobry, ja tu mieszkam". Normalnie bezstresik.
Natomiast moje "dzieńdobry" polegało na chwycie "na chama" i wrzuceniu nieszczęśnika do wanny :)

Po intensywnej kąpieli naszym oczom ukazał się kluskowaty, biszkoptowy kundelek z rozbawioną i słodziutką buzią :)

Postanowiłyśmy dać mu tydzień, no góra dwa, na znalezienie nowego domu. Lub odnalezienie dotychczasowego...

Minął tydzień. Minęły dwa. Nic. Zero jakiegokolwiek odzewu z którejkolwiek strony. A nam było coraz ciaśniej /co jak co, ale trzy psy, w tym jeden po operacji/...
A Pimpuś żył sobie w tym swoim bezstresie, niszcząc wszystko dookoła (w tym także stosunki ja-sąsiedzi :wink: )

Wkońcu całkiem przez przypadek Pimpuś został "przejechany" czytnikiem do czipów. Co się okazało? Nasz malutki alfonsik był dzieckiem Palucha...

Dyrektorka schroniska nawet nie chciała słyszeć o czymś takim jak "domek tymczasowy", a wg prawa pies musiał wrócić do schroniska do czasu odnalezenia wlaściciela, a przetrzymywanie go równało się przywłaszczeniu czyjejś własności...

Pojechałyśmy. Wykłóciłyśmy się. Dogadałyśmy się. Piesek wrócił z nami :) Skoro w tym kraju wszyscy łamią prawo, dlaczego my miałyśmy tego nie zrobić :twisted: :twisted: :twisted:

Zidentyfikowano właściciela. Niby spoko, fajnie, tylko narodził się nowy problem - właściciela już nie było. Umarł... Zostało nam tylko czekanie na to czy zgłosi się po Pimpka rodzina tej osoby...

Mimo wszystko zaczęłyśmy intensywnie szukać psu domu. Oj łatwo to nie było... :roll: Wkońcu zgłosiła się rodzina z Włocławka. Zakochali się w zdjęciu. Tym bardziej, że sami nie tak dawno adoptowali całkiem podobnego psiaka. I tak do pary. Do przydomowego ogródka. Do pokochania. Na zawsze.

Przyjechali. Ze swoim psiakiem rzecz jasna. Tylko, że Pimpek dał ciała... Chyba doszedł do wniosku, że nie będzie mieszkał z "psim facetem" i najnormalniej w świecie pogryzł swego gościa... Odjechali. Bez Pimpka rzecz jasna ;)

Szukanie domku rozpoczęło się na nowo.
Tylko problem byl w tym, że piesek u mnie zostać już nie mógł... Rozpoczęła się jego "tułaczka" po różnych domkach, co pieskowi absolutnie w niczym nie przeszkadzało. W każdym było tak samo "fajnie" :)

A docelowy domek się nie pojawił... Fakt przychodzili ludzie. Patrzyli. Oglądali. I nic. Albo za mały. Albo za duży. Albo za ładny. Albo za brzydki. I doopa.

A schroniskiem pachniało coraz bardziej...

Aż trafił do kolejnego TYMCZASU, z którym właśnie kilka dni temu pojechaliśmy na Paluch zmienić dane właściciela w czipie :)

Pimpuś czyli obecnie Fafik znalazł domek poprzez forum.miau u jednej z forumowiczek :)

Wszystkiego dobrego moi mili!

ObrazekObrazek
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Pt lut 02, 2007 20:09

Ale ma fajne to pierwsze zdjęcie :lol: :) Śliczny jest :D
Gdyby można było skrzyżować człowieka z kotem, skorzystałby na tym człowiek, a stracił kot.

Aniołek_

 
Posty: 2489
Od: Pon sie 14, 2006 17:28
Lokalizacja: Kraków

Post » Śro sie 22, 2007 1:20

Po Pimpku długo było nic. Spokój, błoga cisza, luz. Tak do lutego.

Zadzwoniła Henia. Dwa bezdomne kociaki na gwałt potrzebowały tymczasu. No wzięłam. A co miałam zrobić? ;) W mojej szkole asertywności nie uczyli ;) ;) ;)
Jasio i Antoś. Dwa małe, rozbrykane, rozmruczane potworki. Kwiatkowi rogrzebywacze i dotorebkowi (dobutowi też ;)) sikacze. Zdrowia zjadacze. Łobuzki. Kociaki. Ślicznotki (ślicznotkowie? ;)).
Leczylismy chore oczka, noski i złamaną psychikę piwnicznego kota.
Udało się. Szybko się zregenerowaliśmy i opuściliśmy DT Wesołych Muminków ;) Trafiliśmy do super domów. Do kochanych ludzi. Do siebie.

Obrazek
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Śro sie 22, 2007 2:03

Kilka dni po przygarnięciu maluchów dowiedzialam się o Kermicie.
Nieduży, zwykły kundelek, z porażonym tyłem. Od trzech tygodni w szpitalnej klatce w jednej z warszawskich klinik. W kołnierzu. W kagańcu. Cały czas. Bez perspektyw. Bez cienia nadziei. Bez szans. Dni mijały a psina gasła...

Wiedziałam, że tak będzie. Zgodziłam się. Trzy tygodnie. Taka była umowa - po tym czasie ocena i decyzja. Wóz albo przewóz.

Miałam optymistyczna wizję. Leczenie, intensywna rehabilitacja, może lasery, może cokolwiek, potem kastracja i sielanka. Chciałam żeby żył. Chciałam zobaczyć jak zdrowieje. Jak rozkwita, pięknieje i rozpoczyna nowe życie w nowym domu.

Przyjechał. Na widok mojej suni (akurat tego dnia jak na złość musiała dostać cieczki :twisted: ) cały rozpromieniał. Biegał po foczkowemu za nią po całym mieszkaniu. Spał wtulony w jej gęste futro. Gdy nie zwracała na niego uwagi patrzył jej prosto w oczy takim maślanym wzrokiem... Takie psie lovestory ;)

Wiedząc o ryzyku ropomacicza dałam mojej suni Delvosteron. Zatrzymałam cieczkę. Zdecydowaliśmy o szybkiej sterylizacji.

A Kermit chorował. Nie sikał sam - trzeba było mu wyciskać pęcherz - przez co miał niekończące się zapalenie pęcherza - tona leków, kroplówki, zastrzyki. Nie trzymał kału + ciągła nielecząca się biegunka sprawiły, że bardzo obrzękł mu odbyt, porobiły się odparzenia - smarowanie, kremowanie, "biegunkowa" tona leków... Do tego dochodziły masaże, ćwiczenia, rehabilitacje...

Pieskowi zaczęły puszczać nerwy... Zaczął się buntować, przestał pozwalać sobie na kroplówki, zastrzyki, masaże, potem na dotyk, aż wkońcu zaczęła do wnerwiać nawet moja obecność... Potem obecność kogokolwiek... Zaczął warczeć, gryźć, szaleć... Nie dało się przejść obok, dotknąć go, a nawet na niego spojrzeć. Doszło do tego, że gryzł mnie nawet przy karmieniu... A może tak bolało?

W Walentynki zawiozłam moją Myszkę na sterylizację. Kermit oczywiście pojechał z nami. Postanowiłam porozmawiać z lekarzami i podjąć jakąś decyzję. Nie dostawał już od kilku dni leków...

Zdecydowaliśmy. O dziwo akurat tego dnia Kermit był nadzwyczaj spokojny. Zrelaksowany i kochany. Ze stoickim spokojem pozwolił zrobić sobie zastrzyk z narkozą. Kiedy zrobił się bardziej senny, podczołgał się do Myszy i bardzo mocno się do niej przytulił. Zasnął. Wzięłam jego łapkę i zacisnęłam stazę. Miał olbrzymie żyły. A w nich buzowało życie. Wbiłam się od razu. Powolutko wstrzykiwałam zawartość strzykawki, a łzy płynęły mi po policzku... Widziałam jak odchodzi... Do Nowego Domu...

Obrazek Obrazek
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Czw sie 23, 2007 6:43

:placz: :crying: :cry:

crisis

 
Posty: 1322
Od: Nie lis 27, 2005 19:08
Lokalizacja: dom nr1-Braniewo dom nr2-Włocławek

Post » Pt sie 24, 2007 17:53

:placz: :placz: :placz:

czuję się jakbym przy tym byłą, to takie smutne
Bea i Futrzaki - Czaruś i Perełka

MOŻE GDZIEŚ ISTNIEJE LEPSZY ŚWIAT.... DLA TYCH KTÓRYCH KOCHAMY

Obrazek

beatka

 
Posty: 1244
Od: Wto sie 17, 2004 12:45
Lokalizacja: Warszawa-Wola dawniej Ochota :)

Post » Pon sie 27, 2007 0:16

Niedługo po tym jak Kermit zaczął szaleć za Tęczowym Mostem poznałam Rudolfa. Monstera. Wyglądał przerażająco. Był strasznie chudy, brudny i okrutnie cuchnął. Miał polamaną żuchwę, szczękę, pęknięte podniebienie, powybijane zęby... Ogólnie był w bardzo złym stanie. Ale charakter miał cudowny. Kochał ludzi. Kochał dotyk, kolana i JEDZENIE. Wypadało z pyszczka, bolało ale jadł. Tak na zapas. Na wszelki wypadek, gdyby miał wrócić do piwnicy. Mruczał gdy ktoś zbliżał się do jego szpitalnej klatki. Domagał się pieszczot. Był taki kochany...

Przeszedł operację drutowania pyszczka, zszycia podniebienia, usunięcia połamanych ząbków i kastracji :twisted:

I był taki smutny w klatce... Zrobiło mi się go żal. I tak trafił do mojego domu.

Gdy wypuściłam go z kontenerka, pierwsze co zrobił, to podszedł do psa i zaczął się przytulać :) Potem do kotów...

Niestety moje koty nie były w stanie znieść okropnego smrodu i śliniącego się kota. Zaczęły się awantury. Lały się przy każdej okazji. Nieśmiałe syknięcie Emilki wywoływało furię w Rudolfie. Biegał po domu, szukał kotów, psa, cokolwiek - rzucał się, bił, drapał, gryzł...
Doszło do tego, że pies (prawie 60kg mięcha 8)) na widok kota zaczął się chować po kątach :roll: co bardzo Rudego dziwiło i natrętnie do Myszy się przytulał nadal :D po skończonym biciu oczywiście :lol:

Rudolf przyzwyczajony do życia piwnicznego kota, za nic miał sobie kuwetkę. Robił gdzie popadło. Najchętniej na środku pokoju... Skończyło się na tym, że przez długi czas na tym właśnie środku stała kuweta Rudolfa... Bardzo dużo czasu musiało upłynąć zanim nauczył się czystości...

Piękniał w oczach. Futerko robiło się coraz gęstsze a ciałka przybywało. Był cały czas wesoły, choć zdaję sobię sprawę jak bardzo musiało go boleć... Ale mimo to apetyt dopisywał i jadł tyle co moje koty w ciągu dwóch dni...

Czas mijał. Z wrednego "kota-dresa" zaczął przeobrażać się we wspaniałego puchatego "Rudego wujka". Najpierw zaprzyjaźnił się z Gutkiem. Siadał nad nim i mył, mył, mył... A Gucio odlatywał :roll: :lol:

Z Emilką walczyli przez dobre pół roku. Dopiero niedawno ze zdziwieniem zaczęłam przyłapywać ich na współnej drzemce... Do wspólnego mycia jeszcze nie dochodzi, ale za to czasem jak sobie przypomną stare, niezbyt dobre czasy to potrafią przylać sobie po pyszczkach ;) :lol:

W tej chwili buzia całkowicie się zrosła, (mimo, ze jest ciut krzywa i jeden ząbek przestał pasować do pyszczka ;)), podniebienie jest coraz lepsze, sierść błyszcząca a brzuszek okrąglutki :) i zamiast początkowych 3kg - ważymy ponad 6 :)

Od samego początku pobytu u mnie Rudy był "przeznaczony" do adopcji. Miał wyzdrowieć, wypięknieć i się wyprowadzić. Minęło ponad pół roku.
I wiecie dlaczego się jeszcze nie znalazł się domek? Jak to powiedziała dziś pani Danusia z fundacji Canis (pod której opieką nadal jest Rudolf): "Najwspanialszy domek był szukany tak, zeby się nie znalazł..."
I coś w tym jest. Tak straszelnie związałam się z tym kotkiem, że sama myśl o oddaniu przyprawia mnie o ból głowy ;)

Fakt - chętni są. Jest wspaniała Olusiak81, która bardzo chętnie zaopiekowałaby się Rudym (nawet pani Danusia powiedziała, że jest super osobą :)) ale mieszka tak bardzo daleko... Rudolf niestety jeszcze przez dłuższy czas będzie musiał odwiedzać chirurga, więc dom musi być w Warszawie... No i Canis nie bardzo chce się zgodzić na tak odległą adopcję...
A ja wiem, że pewnie i tak nadejdzie kiedyś taki dzień, że będę musiała jednak pożegnać się z tym kocim skarbkiem... :placz: Trzeba zwolnić miejsce na kolejnego potrzebującego zwierzaka :)

Obrazek Obrazek

Pierwsze zdjęcie zrobione zostało po kilku dniach pobytu u mnie, drugie po około dwóch miesiącach...
Ostatnie kilka dni temu:

Obrazek

Więcej zdjęć jest w wątku Rudolfowym i na stronie fundacji Canis.
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Pon sie 27, 2007 10:32

Ale wypiękniał :1luvu:
Świetne jest to zdjęcie w podpisie ;) z 'niepasującym ząbkiem' :D
Gdyby można było skrzyżować człowieka z kotem, skorzystałby na tym człowiek, a stracił kot.

Aniołek_

 
Posty: 2489
Od: Pon sie 14, 2006 17:28
Lokalizacja: Kraków

Post » Czw kwi 29, 2010 16:08 Re: Mój koci narkotyk :)

Nie wiem czy ktoś mnie jeszcze pamięta :)
Dawno tu nie zaglądałam...

Jeśli jednak macie ochotę poczytać o dalszych losach mojej gromadki to zapraszam tutaj http://www.misseczka.pl/newsdesk_index.php?newsPath=8
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

[poprzednia]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 58 gości