Niedługo po tym jak Kermit zaczął szaleć za Tęczowym Mostem poznałam Rudolfa. Monstera. Wyglądał przerażająco. Był strasznie chudy, brudny i okrutnie cuchnął. Miał polamaną żuchwę, szczękę, pęknięte podniebienie, powybijane zęby... Ogólnie był w bardzo złym stanie. Ale charakter miał cudowny. Kochał ludzi. Kochał dotyk, kolana i JEDZENIE. Wypadało z pyszczka, bolało ale jadł. Tak na zapas. Na wszelki wypadek, gdyby miał wrócić do piwnicy. Mruczał gdy ktoś zbliżał się do jego szpitalnej klatki. Domagał się pieszczot. Był taki kochany...
Przeszedł operację drutowania pyszczka, zszycia podniebienia, usunięcia połamanych ząbków i kastracji
I był taki smutny w klatce... Zrobiło mi się go żal. I tak trafił do mojego domu.
Gdy wypuściłam go z kontenerka, pierwsze co zrobił, to podszedł do psa i zaczął się przytulać

Potem do kotów...
Niestety moje koty nie były w stanie znieść okropnego smrodu i śliniącego się kota. Zaczęły się awantury. Lały się przy każdej okazji. Nieśmiałe syknięcie Emilki wywoływało furię w Rudolfie. Biegał po domu, szukał kotów, psa, cokolwiek - rzucał się, bił, drapał, gryzł...
Doszło do tego, że pies (prawie 60kg mięcha

) na widok kota zaczął się chować po kątach

co bardzo Rudego dziwiło i natrętnie do Myszy się przytulał nadal

po skończonym biciu oczywiście
Rudolf przyzwyczajony do życia piwnicznego kota, za nic miał sobie kuwetkę. Robił gdzie popadło. Najchętniej na środku pokoju... Skończyło się na tym, że przez długi czas na tym właśnie środku stała kuweta Rudolfa... Bardzo dużo czasu musiało upłynąć zanim nauczył się czystości...
Piękniał w oczach. Futerko robiło się coraz gęstsze a ciałka przybywało. Był cały czas wesoły, choć zdaję sobię sprawę jak bardzo musiało go boleć... Ale mimo to apetyt dopisywał i jadł tyle co moje koty w ciągu dwóch dni...
Czas mijał. Z wrednego "kota-dresa" zaczął przeobrażać się we wspaniałego puchatego "Rudego wujka". Najpierw zaprzyjaźnił się z Gutkiem. Siadał nad nim i mył, mył, mył... A Gucio odlatywał
Z Emilką walczyli przez dobre pół roku. Dopiero niedawno ze zdziwieniem zaczęłam przyłapywać ich na współnej drzemce... Do wspólnego mycia jeszcze nie dochodzi, ale za to czasem jak sobie przypomną stare, niezbyt dobre czasy to potrafią przylać sobie po pyszczkach
W tej chwili buzia całkowicie się zrosła, (mimo, ze jest ciut krzywa i jeden ząbek przestał pasować do pyszczka

), podniebienie jest coraz lepsze, sierść błyszcząca a brzuszek okrąglutki

i zamiast początkowych 3kg - ważymy ponad 6
Od samego początku pobytu u mnie Rudy był "przeznaczony" do adopcji. Miał wyzdrowieć, wypięknieć i się wyprowadzić. Minęło ponad pół roku.
I wiecie dlaczego się jeszcze nie znalazł się domek? Jak to powiedziała dziś pani Danusia z fundacji Canis (pod której opieką nadal jest Rudolf): "Najwspanialszy domek był szukany tak, zeby się nie znalazł..."
I coś w tym jest. Tak straszelnie związałam się z tym kotkiem, że sama myśl o oddaniu przyprawia mnie o ból głowy
Fakt - chętni są. Jest wspaniała Olusiak81, która bardzo chętnie zaopiekowałaby się Rudym (nawet pani Danusia powiedziała, że jest super osobą

) ale mieszka tak bardzo daleko... Rudolf niestety jeszcze przez dłuższy czas będzie musiał odwiedzać chirurga, więc dom musi być w Warszawie... No i Canis nie bardzo chce się zgodzić na tak odległą adopcję...
A ja wiem, że pewnie i tak nadejdzie kiedyś taki dzień, że będę musiała jednak pożegnać się z tym kocim skarbkiem...

Trzeba zwolnić miejsce na kolejnego potrzebującego zwierzaka
Pierwsze zdjęcie zrobione zostało po kilku dniach pobytu u mnie, drugie po około dwóch miesiącach...
Ostatnie kilka dni temu:
Więcej zdjęć jest w
wątku Rudolfowym i na stronie fundacji Canis.