» Nie sie 26, 2007 6:00
Toskańskie maszkary
Powrót do domu trwał dość długo, ponieważ kocięta, wyspane i najedzone, nabrały ochoty na całkiem nowe przygody i czując się głównymi bohaterami akcji UWOLNIĆ PHILO rozkoszowały się coraz śmielszymi pomysłami...w czym dzielnie sekundował im Smarkacz, aż Alex musiała pacnąć go łapą w momencie, gdy przystąpił do streszczania filmu pod nie wróżącym nic dobrego tytułem...kocięta obrzuciły Alex nieprzychylnymi spojrzeniami niebieskich ślepek, ale po małej chwili zapomniały o urazie i ciekawość wzięła górę :
- Ciociu, a co to jest „toskańska” ?
- A „maszkara” ?
Dopytywały się wskakując jedno na drugie, biegając po alejce w absolutnie nieskoordynowany sposób i od czasu do czasu mniej lub bardziej gwałtownie zaczepiając któregoś z nas..
Nagle zamarły jak dwie małe kamienne figurki i szeroko otwartymi oczyma wpatrzyły się w kogoś, kto pojawił się u wlotu alejki.
Parkowy Gang przebiegający z jednej strony trawnika na drugą rozbiegł się na wszystkie strony jak stadko spłoszonych wróbli.
Lekko kołyszącym się krokiem, na szeroko rozstawionych łapach zbliżał się w naszą stronę ogromny, bury pręgowany kocur.
- Tata ! – wrzasnęły kocięta i puściły się pędem przez trawnik.
- Dobrze, że jesteś !
- Dzisiaj będzie toskańska maszkara !
Bury kocur pochylił ogromny łeb i polizał dwie wysunięte ku niemu mordki.
- A my uwolnili Philo !
- Bo wąsiate-brodziate ciotki...
Opowiadały jedno przez drugie. Kocur spojrzał na dzieci i z aprobatą uśmiechnął się do szpitalnej kotki.
- Moja krew – mruknął dumnie i trącił nosem jej nos.
- I żyli długo i szczęśliwie – fuknął Dexter i napuszył ogon.
Kocięta plątały się pod łapami burego kocura nie przestając się wzajemnie przekrzykiwać. Kocur uśmiechał się pod wąsem, a oczy szpitalnej kotki raz po raz połyskiwały jak drogie kamienie.
- Zawinęliśmy na chwilę do portu – rzekł kocur – więc postanowiłem zobaczyć, co porabiacie.
- Ale zostaniesz na maszkarę ? Zostaniesz ? – dwie pary niebieskich ślepek wpatrzyły się z nadzieją w żółte oczy kocura.
- Zostanę – powiedział odwracając głowę w stronę portu. Chwilę węszył w powietrzu, a potem spojrzał badawczo na mnie.
- Dziękuję – powiedział. – Myślę, że przejdzie im z wiekiem....
Uśmiechnąłem się nieco sceptycznie i poprowadziłem wszystkich do ogrodu, którego mur zachodzące słońce barwiło na kolor bursztynu.
Szczęściem wyszliśmy boczną drogą – bo z bramy domu majestatycznie wyjeżdżał samochód doktora Zygmunta, w którym siedział Dziadek i pani Dorota, obydwoje odświętnie ubrani, zaś pomiędzy nimi, na tylnym siedzeniu stał ogromny kosz kwiatów.
Kiedy doktor zamknął bramę i samochód odjechał może trochę zbyt szybko wyszliśmy z ukrycia.
- Piękny dom – rzekł bury kocur i z uśmiechem przyjął propozycję odwiedzenia mojej grządki.
- My też ! My też ! – pisnęły kocięta, ale Smarkacz zastąpił im drogę.
- Jeżeli teraz wytarzacie się w kocimiętce, to będzie się wam chciało spać i nie zobaczycie toskańskiej maszkary... – powiedział.
- Teksańskiej...- zaczął z przyzwyczajenia Dexter, ale szybko urwał czując na sobie spojrzenie zielonych oczu.
Kocięta grzecznie usiadły na trawie strzelając oczyma dookoła, po czym równie karnie pomaszerowały za nami na strych.
Podłoga pachniała kurzem i starym drewnem, była mocno wygrzana słońcem, a stary fotel wydawał się być miększy, niż zwykle.
Okrętowy kot głośno pomrukując wyskoczył na fotel i uraczył nas barwną opowieścią o przekraczaniu Równika i falach wielkich jak góry, i musze przyznać, że wszyscy słuchaliśmy jego opowieści z zapartym tchem.
- Ach - westchnąłem na wspomnienie sztormowej nocy na kutrze...Jaka nieważna, nudna wydała mi się największa przygoda morska mego życia...
Żółte oczy kocura spojrzały na mnie i błysnęły ciepło .
- Każda morska burza to żywioł, z którym nie każdy może się zmierzyć – powiedział, a wspomnienie sztormowej nocy na kutrze ponownie nabrało utraconych kolorów.
Tak bardzo zasłuchaliśmy się w morskie opowieści, że dopiero skrzypnięcie drzwi i tupota drobnych łapek na schodach wyrwały na z zaklętego kręgu.
Powróciliśmy do rzeczywistości na tyle szybko, aby dostrzec jeszcze dwa cieniutkie ogonki znikające pod ruchomą klapką w drzwiach.
- Tam poszły – rzekł Smarkacz wskazując delikatnie poruszająca się trawę.
Ale trawa poruszała się również z przeciwnej strony.
- Rozdzieliły się – mruknął Dexter, wobec czego spontanicznie podzieliliśmy się na dwie grupy i każda powędrowała w inną stronę.
Szybko okazało się, że Tetryk miał rację – kocięta chwilę kluczyły po ogrodzie, po czym spotkały się za węgłem domu.
- A teraz co ? – zapytało mniejsze oblizując różowy nosek.
Większe spojrzało w stronę zakazanej grządki.
- Ale bo jak zaspamy... – zmartwiło się mniejsze, a większe zastanowiło się na chwilę.
- No to potem – powiedziało.
Po czym oba maluchy , szorując brzuszkami po trawie przeczołgały się szparą pod ogrodzeniem i znalazły się na ścieżce biegnącej za tylną częścią ogrodzenia. Ścieżka prowadziła przez niedużą łąkę ku ogródkom działkowym, znanym mi bardzo dobrze głównie za sprawą tłuściutkich myszy i nornic żyjących na działkach i trafić mogłem tam z zamkniętymi oczyma – niemniej jednak szpara, odpowiednia dla dwójki cieniutkich jak sznureczki kociaków, była absolutnie nieprzydatna zarówno dla kotów słusznej postury jak i dla psa....
- Przeskoczymy górą – postanowiła Alex i wraz ze Smarkaczem błyskawicznie znależli się na kamiennym słupku śledząc z góry dwa przyczajone cienie, a my – co rzecz jasna, musiało zabrać nam trochę czasu, pognaliśmy ku bramie, a potem tak szybko, i tak cicho jak tylko się dało, obiegliśmy dom dookoła.
Niezawodny pies poprowadził nas tropem Alex i Smarkacza podążających za dziećmi.
- Nie do wiary...- mruczał pod nosem okrętowy kot i spoglądał na szpitalną kotkę z błyskiem uznania w oczach...
Najprawdopodobniej chciał powiedzieć coś stosownego, ale zdążył otworzyć tylko pyszczek i zatrzymał się w pół kroku, jak rażony piorunem, zresztą podobnie, jak my wszyscy....
Widok, który ujrzeliśmy był tak niecodzienny, że odebrało nam mowę.
Środkiem łąki, płosząc żaby , z trudem wyciągając nogi z błota , pokryte zieloną rzęsą i tłustym, czarnym błotem szły dwie bezkształtne postacie...Jedna z nich trzymała nad głową ociekające błotnistą wodą pudełko, a druga wlokła za sobą łopatę, zaś obie miotały wszystkie możliwe obelgi i przekleństwa, między którymi – co zdziwiło nas ogromnie – przewijały się w równych proporcjach okrzyki triumfu...
Dwie postacie wybrnęły na ścieżkę i opadły na nią z mokrym pacnięciem, jak dwie ogromne żaby...
- Toskańskie maszkary ! – pisnęły dwa przerażone głosiki i maluchy zawróciły w naszą stronę jak dwie błyskawice.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!