Mam smutna wiadomosc

. Pasiasty nie zyje

.
Rano byl ok, ganial sie z bialaskiem po domu, krowki fukaly i prychaly, czyli normalka. Wrocilam ze szkoly (wczesniej, bo mialam tylko egzamin) po 19, a pasiaczek siedzial i plakal... i jak go dotykalam to po prostu ryczal

. Natychmiast do weta. U weta wyraznie mu sie pogorszylo, mial jakby odruch wymiotny i bardzo ciezko oddychal. Trzymalysmy go do zdjecia kiedy dostal jakiegos paroksyzmu i bylo po kocie. Wetka oczywiscie natychmiast ogolila lapke i dala jakis lek przeciw (przeciwwstrzasowy? nie znam sie) ale nic nie pomoglo.
Zrobilysmy jednak zdjecie, bo balam sie, ze moze najadl sie zwirku i wtedy bialaska tez trzebaby sprawdzic. I zostawilam go w klinice

.
Wetka dzwonila przed chwila. Maly mial straszliwie powiekszona watrobe i sledzione, podobno to moglo sie dziac od dluzszego juz czasu. Cos (stres?) przyspieszylo reakcje organizmu.
Ja chyba sie nie nadaje na takie akcje, to jest ostatni raz. Serce mi sie krajalo jak pasiaczek plakal i biadolil

. Nie namawiajcie mnie wiecej na pomoc tego rodzaju prosze...
Bialasek czuje sie OK, biega i gada jak zwykle. Musialam go wypuscic z lazienki bo 1) w koncu zdecydowalam sie wlaczyc pranie 2) chodzi i szuka braciszka i placze zamkniety sam w lazience. Mam go bacznie obserwowac, to bede. I bedzie ze mna wobec tego spac. Trudno, przezyje jakos gniew mojej czworki.
Jest mi bardzo smutno i bardzo przykro...