» Pon lip 30, 2007 5:01
Pandemonium
Grubsza z Ciotek całym ciężarem swojego ciała zwaliła się na płaszcz i na mnie, podczas, gdy Chudsza zaśmiała się triumfująco.
- Ha, teraz tylko telefon do schroniska i ….
- Już nigdy więcej cackania się z tym paskudnym sierściuchem !
Grubsza z Ciotek na chwilę znieruchomiała , a ja przypomniałem sobie ulubioną zabawę z lat dziecinnych, kiedy to chcąc wyprowadzić ciotki z równowagi wpełzałem pod płaszcz i wypełzałem rękawem…Sztuka ta nie udałaby mi się jeszcze parę tygodni temu, ale teraz…rękaw co prawda nie wydał mi się tak przepastny, jak w dzieciństwie, lecz bez większego trudu wysunąłem się zeń tak szczęśliwie, że trafiłem prosto pod jeden z krzewów hortensji, gdzie przyczajeni, prawie niewidoczni siedzieli Alex, Smarkacz i kocię.
Zaś pies, jak ogromny kamień siedział nieruchomo tuż za plecami Ciotek.
- Zemsta ! – pisnęło kocię i zanim ktokolwiek z nas zdołał cokolwiek zrobić, wpełzło przez rękaw pod płaszcz i zaczęło głośno wzywać pomocy.
- Mały spryciarz – szepnął Smarkacz widząc jak od strony bramy, warcząc niby tygrysica sunie najeżona, trzykolorowa kotka.
Kocię wrzeszczało tak głośno, jakby ktoś obdzierał je ze skóry.
Jego rozpaczliwy pisk przywołał dzieci, które pozostawiwszy na trawniku piłkę zmierzały w naszą stronę.
Ciotki zaś tak były pochłonięte rozmową z kierownikiem schroniska, że absolutnie nic do nich nie docierało.
Grubsza w dalszym ciągu leżała na ziemi przygniatając czarny ortalion, w którym szamotało się kocię , skutkiem czego jej twarz, przyobleczona w triumfujący uśmiech znalazła się akurat na poziomie pyszczka szpitalnej kotki, której położone po sobie uszy i oczy zwężone w szparki nie wróżyły niczego dobrego…
- Tak, w szpitalu miejskim ! – krzyczała do telefony chudsza z Ciotek. – Jest wściekły, proszę tylko posłuchać jak wyje !
Ryk, który musiał dotrzeć do uszu kierownika schroniska był tak przeraźliwy, że w słuchawce dało się słyszeć tylko „tak, tak, już, zaraz, natychmiast”…., ale bynajmniej nie wydało go kocię. Wycie godne całego tabunu wściekłych kotów było skutkiem spotkania eleganckiej , trójkolorowej łapki uzbrojonej w ostre pazurki z nosem Grubszej z Ciotek.
Tymczasem dzieci otoczyły obie ciotki ciasnym kręgiem i rzucając w nie dość celnie szyszkami wołały :
- Proszę nam oddać kotka !
Kocię wypełzło z rękawa tuż przy moim pysku, bardzo zadowolone z siebie.
- Co ty wyprawiasz ? – fuknęła szpitalna kotka wciskając się do naszej kryjówki.
- Bo one chciały złapać Pana Szyszkę – zapiszczało.
- Kogo, kogo ? – zapytała chichocząc Alex.
- Nikogo – warknąłem wściekle.
Kotka przejechała językiem po pyszczku dziecka.
- Bo Pan Szyszka – ciągnęło kocię ku wielkiej uciesze Alex – powiedział, że zamieni się ze mną na myszkę i piłeczkę na…
Przed szpitalną bramę – co dokładnie widać było spod krzaka - z piskiem opon zajechał samochód Straży dla Zwierząt..
- To my sobie już pójdziemy – powiedział Smarkacz mimo protestów Alex, że najciekawsze dopiero się zaczyna.
- Powinno wystarczyć ci sto rudych kotów – mruknął Smarkacz, a Alex zachichotała.
Chyłkiem wycofaliśmy się spod krzaka i jeszcze przez krótką chwilę popatrzyliśmy, jak wysoka blondynka w mundurze wypisuje jakąś karteczkę i wręcza ją Ciotkom.
A potem pobiegliśmy w stronę głosów dobiegających z drewnianej altany.
- Uwaga na pułapki – szepnął Smarkacz.
Najciszej jak mogłem wysunąłem głowę spomiędzy kwiatów i oniemiałem…w ażurowej altanie, przy niedużym stoliku siedział mój Dziadek w aksamitnej bonżurce, obok niego Wnuk i doktor Zygmunt, a na fotelu obok - szczupła starsza pani .
Zaś na kolanach starszej pani, z miną udzielnego księcia siedział nie kto inny jak imć Tetryk we własnej osobie.
Ze wzruszenia ugięły mi się łapy. Powoli wszedłem na drewniane schodki i usiadłem w progu altany.
Wszedłem tak cicho, że nawet Dexter mnie nie usłyszał – zresztą był tak pochłonięty rolą gwiazdy jaką odgrywał, że graniczyłoby to z cudem.
Zamruczałem cicho, a wtedy Dziadek uniósł się na fotelu i z niedowierzaniem zamrugał oczyma. A potem zdjął okulary w złotych ramkach i przetarł je połą bonżurki.
- Philo ! – zawołał i wyciągnął ręce, a ja, sam nie wiem jak znalazłem się nagle na jego kolanach mrucząc i popiskując jak mały kociak. Ocierałem się o jego ręce i twarz, a Dziadek drżącym ze wzruszenia głosem raz po raz powtarzał moje imię.
- To my chyba sobie już pójdziemy – powiedział cicho Smarkacz.
Zeskoczyłem z Dziadkowych kolan jak błyskawica.
- O nie – zwołałem. – Nigdzie nie pójdziecie ! Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego !
Zapomniałeś ?
- No właśnie – Tetryk nagle przypomniał sobie obiady w parku i kolacje na przystani. – Los związał nas na zawsze – dodał pompatycznie, zeskoczył z kolan starszej pani i majestatycznym krokiem podszedł do Smarkacza i Alex.
- Żebyś tak nie brała sobie do serca tego, co się wydarzyło, moja panno – powiedział swoim zwykłem , kwaśnym tonem – wiedz, że było to częścią mojego Planu., bez którego nigdy nie znaleźlibyście się tutaj…
Przypomniałem sobie nagle epizod w lecznicy, ale zdarzenie z kawałkiem wędzonej ryby w porównaniu z poprzednim wyglądało na bardziej realistyczne…zresztą wcale nie miałem ochoty zastanawiać się nad tym co było częścią Planu, a co nią nie było, tym bardziej, że dotarłem do kresu wędrówki.
Miałem w zasięgu wzroku wszystkich, którzy byli mi bliscy i niczego więcej nie było mi trzeba do szczęścia.
Tymczasem kocię wydrapało się na stół i niepostrzeżenie porwało jeszcze jedną wieżę z dziadkowego pudełka z szachami.
- To będzie razem dwie myszki i dwie piłeczki – powiedziało do mnie i zwróciło się do matki – Pan Szyszka tak się ze mną umówił.
- Hi, hi, hi – zachichotała Alex.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!