Teraz kolej na Szanti. Fakt, że jest to kotek rasy brytyjskiej niebieskiej nie jest przypadkiem...zawsze o takim marzyłam. Bywałam na wystawach i zostawiałam hodowcom swoje namiary z prośbą, że jakby ktoś miał takiego kotka do ODDANIA to ja bardzo chętnie wezmę. Nie miałam specjalnej nadziei ale, może po roku, któregoś wieczora zadzwoniła do mnie pani, która miała do oddania właśnie Szanti, wtedy ok. półtoraroczną. Z jakichś powodów nie chciała już Szanti i sprzedała mi ją za 100 pln. Pierwsze dwa tygodnie w moim domu Szanti spędziła w skrzyni tapczanu,wychodząc w czasie naszej nieobecności do kuwety i coś zjeść. Potem, stopniowo się oswoiła. Szanti ma rodowód, jest wysterylizowana przeze mnie i choć nie jest nakolankowa (nienawidzi brania na ręce) to jest najbardziej uroczym i czułym stworzeniem jakie znam...Jest bardzo nieśmiała i subtelna...nigdy nic nie zniszczyła, a gdy wołam któregokolwiek innego kota, pewne jest, że zjawi się też Szantek. Jej cechą szczególną jest ślinienie się i płacz (ciekną jej ciurkiem łzy), kiedy jest zestresowana. Za każdym razem u weta toczy pianę z paszczy budząc powszechne zdumienie. Relacje między dziewuchami początkowo nie były najlepsze, bo Lusia, będąca długo jedynaczką gnębiła Szanti, a potem nastąpiło zawieszenie broni, przechodzące obecnie w fazę wzajemnej sympatii. Teraz Szanti ma 7 lat. Jest chyba trochę niedojrzała emocjonalnie...taka czasem wycofana i lękliwa...Pomimo tego budzi u wszystkich moich znajomych zachwyt....Fakt, że Szanti jest u nas uważam za dowód na to, że marzenia się spełniają....Przybycie kociaków, Moczarka i Mysi bardzo ją ożywiło...bawi się z nimi i i troszkę im matkuje...Sypia wtulona w misia...wygląda to jak wyjęte z kiczowatej pocztówki....Któregoś dnia może uda mi się wkleić jej zdjęcia z misiem i nie tylko....póki co przerasta to moje umiejętności.
