» Pt lip 20, 2007 4:42
Alex
Chłopczyk dalej podskakiwał wydając nieartykułowane okrzyki.
- I kupimy drugi komputer ! I laptopa !
- Niech cię pchły zeżrą – odezwała się wściekłym sykiem zawartość koszyka.
Smarkacz popatrzył porozumiewawczo na psa.
- Na pewno ? – zapytał pies, a kiedy Smarkacz skinął głową wypadł z krzaków, chwycił w pysk protestujący transporterek i puścił się pędem przez park.
Dexter wywrócił do góry ślepia i głucho jęknął.
- Ludzie, na pomoc ! – krzyczała matka miotając się bez ładu i składu po alejce. – Ukradli mi kota !!!
- I mój komputer ! – Uroczy piegowaty malec zamienił się nagle w szalejącego potworka. – I laptopa !!!
Wokół matki i synka, który wrzeszczał coraz głośniej , tupał nogami i machał rękoma
zgromadził się tłum gapiów.
- Nic tu po nas – orzekł Smarkacz i ruszył śladami psa.
Pies oczekiwał na nas tuż przy parkanie otaczającym nieduży , drewniany dom. A przed psem stał – a raczej ciskał się po ziemi koszyk, miotając najpaskudniejsze obelgi, jakie kiedykolwiek w życiu udało mi się słyszeć.
Najzabawniejsze jednak było to, że niektóre z nich nieodparcie kojarzyły mi się z nocnymi spotkaniami Wnuka i jego kolegów, gdy siedząc u niego w pokoju zajmowali się czymś, co Wnuk nazywał RPG, a czego nigdy nie mogłem pojąć.
- Może ktoś z was otworzy koszyczek ? – zapytał lekko rozbawiony pies.
- Koszyczek ? – ze środka dobiegł oburzony głos. – Raczej więzienie !
Dexter chwycił zębami patyk przewleczony prze skórzane uszko i odsunął drzwiczki.
Dobrze, że odsunął się w porę, bo ze środka wyprysnęła ruda błyskawica sycząc i plując.
- Co za temperament – mruknął pod nosem Tetryk.
Tymczasem kotka rzuciła się na koszyk i z furią odłupała kilka prętów. A potem usiadła w trawie, spojrzała na nas i powiedziała:
- Jestem Alex.
Co prawda spodziewałem się najpierw „dziękuję ”, ale widać wcale a wcale nie znałem się na współczesnych koteczkach....
- To jest ....- zaczął nieśmiało Smarkacz, ale kotka jednym susem znalazła się tuż przed nim i syknęła :
- Wiem, że TO JEST MĘSKIE IMIĘ. Ale ci durnie nawet nie potrafili rozpoznać, czy jestem kotem czy kotką ! I zamiast gadać po próżnicy bądź łaskaw zdjąć ze mnie to paskudztwo !
Smarkacz spojrzał na ogromną, szyfonową kokardę, którą zawiązano na szyi kotki.
- Co wcale nie znaczy, rycerzyku, że ofiarowuję ci swoją wstążkę – dodał kotka tonem , który mówił sam za siebie.
Widząc, że emocje nieco opadły, przedstawiłem moich towarzyszy , a kotka rzuciła mi nienawistne spojrzenie.
- To przez ciebie, ty rudy wypłoszu – fuknęła. – Od razu domyśliłam się, że to ty ! Zapchlony szachista, poszukiwacz bursztynu ! Przez ciebie każdy rudy kot nie jest pewny dnia ani godziny !
Dexter i ja spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo.
- I jak znam ludzi – dodała już nieco spokojniej Alex – nie spoczną zanim wszystkie rude koty nie trafią do redakcji Faktu.
- W zasadzie ja tylko próbuję odnalezć mojego Dziadka – powiedziałem
- Kto zapala świeczkę, rzuca cień – rzekła Alex, najwyrazniej cytując jakieś dzieło.
Podniosło mnie to odrobinę na duchu, zawsze bowiem wychodziłem z założenia, że wykształcona sekutnica jest o całe niebo lepsza od prymitywnej złośnicy...Zresztą w Alex było cos niewątpliwie sympatycznego, coś, co na długo przede mną odkrył Smarkacz.
- A obiad przepadł – mruknął nagle Tetryk i patrząc na Alex dodał ponuro – Przez ciebie.
Kotka zjeżyła się.
- Jeśli jedzenie jest dla ciebie najważniejsze to ci współczuję...Zresztą masz to wypisane na gębie.
Dexter, jakkolwiek był starym zgryzliwcem i sybarytą, nie był pozbawiony poczucia humoru i ryknął głośnym śmiechem.
- Posłuchaj no, panienko – powiedział – od kilku dni jadamy gdzie popadnie i co popadnie. A niewiadomo ile jeszcze przed nami takich dni.
Zaś dotychczas milczący Smarkacz uśmiechnął się i spojrzał w niebo nad koronami drzew.
- Jeżeli się pospieszymy – powiedział – zdążymy przed zamknięciem lokalu.
I pobiegł w stronę parku nie oglądając się za siebie. Zaraz za nim podążył Dexter.
- No cóż – powiedziałem – Kto nie ryzykuje, ten nie żyje.
Z Alex u boku pobiegliśmy śladami Dextera, a za nami, w bezpiecznej odległości biegł ciężkim truchtem pies.
Jednak tego dnia Parkowy Gang wyraznie miał do nas szczęście. Trzy paskudne mordy wynurzyły się z krzaków dokładnie w momencie, gdy zamierzaliśmy dołączyć do zgromadzonych pod oranżerią stołowników.
- Hm....co my tutaj mamy....- zamruczał przywódca Gangu z udawaną słodyczą.
- Dwa rude sierściuchy....- dodał jeden z przybocznych.
- Dwie nagrody...- mruknął trzeci.
Łapa Alex świsnęła w powietrzu i wylądował z głośnym pacnięciem na uchu przywódcy.
- Żeby cię tak świerzb zeżarł – fuknęła – ty śmierdzielu parszywy !
Przywódca Gangu osłupiał. Najprawdopodobniej nigdy jeszcze nie oberwał po pysku od koteczki.
A i ja stałem kompletnie zbaraniały. Alex z ogonem zjeżonym na kształt szczotki do mycia butelek zmrużyła wściekle zielone oczy i już miała rzucić kolejną porcję obelg, gdy nagle zagrała we mnie krew leśnych włóczęgów.
- Mulier tacet – warknąłem w stronę Alex i powoli, czując na sobie wzrok aż trzech przeciwników ruszyłem do przodu. W moim gardle wzbierał posępny i grozny warkot, jakiego nie powstydziłby się mój ojciec, mój dziad i mój pradziad.
Postura ciała przewyższałem przeciętnego kota – dlatego też Dziadek dopatrywał się we mnie domieszki krwi mieszkańców dalekiej północy. Łapy miałem silne, o dużych stopach, ciężki łeb i uszy zakończone pędzelkami futra.
Patrząc na mnie nikt za żadną cenę nie domysliłby się, że byłem najmniejszy i najsłabszy z miotu...
Runąłem w przód jak kula armatnia siłą impetu powalając przywódcę na ziemię.
- Dołóż mu ! – pisnęła Alex.. Moje pazury bezbłędnie trafiły w nos parkowego łajdaka.
Poczułem się jak za dawnych dobrych czasów, gdy nie byłem jeszcze filozofem, tylko zwyczajnym podwórkowym chuliganem...Co prawda niezbyt chętnie wdawałem się w bójki, choć dosyć wcześnie zrozumiałem, że vivere est militere i chcąc nie chcąc musiałem walczyc o przetrwanie.
Wczepiony w kłaki przywódcy Parkowego Gangu odtwarzałem jak film dawne czasy – oto ja, kanapowy kot filozof, o lekko posiwiałym pysku biłem się , biłem się do pierwszej krwi na oczach rudej piękności, która dzielnie mi kibicowała, od czasu do czasu waląc łapą w grzbiet mego przeciwnika lub chwytając ostrymi jak szpilki zębami czubek jego ogona.
- Super ! – Gdzieś w oddali zabrzmiał miauk Smarkacza, który wziął rozpęd i skoczył na kibicującyh swemu szefowi śmierdzieli.
Dokoła fruwały strzępy futra i trawy, i, odniosłem wrażenie , przestały obowiązywac jakiekolwiek zasady – bo oberwałem parę razy od Alex, która biegała dokoła zagrzewając do walki kogo popadło.
- Może by tak dosyć....- głęboki głos psa zahuczał nad naszymi głowami jak grzmot.
Ciężko dysząc odskoczyliśmy od siebie. Przywódca Gangu rzucił mi zagadkowe spojrzenie i poruszył rozdartym uchem.
Oblizałem zakrwawiony nos.
Parkowy Gang z zadartymi obrazliwie ogonami odmaszerował gęsiego w stronę zarośli.
- Ach – odezwała się nagle Alex spoglądając na różowy nos Smarkacza. Na nosie czerwieniła się jedna jedyna, malutka kropelka krwi. – Jesteś ranny...
Z drzewami nad naszymi głowami doszedł sarkastyczny rechot Dextera. Alex podeszła do Smarkacza, który zrobił taką minę, jakby co najmniej był konający i polizała go w czubek nosa.
Łapy Smarkacza rozjechały się jak gdyby były z plasteliny i Smarkacz osunął się na trawę.
- To ja powinnam zemdleć – oświadczyła Alex .
Szybko uporządkowała płomiennie rude futro i , jakby nigdy nic zapytała :
- I co z tym obiadem, chłopaki ?

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!