Z wieści.
Krykieta przywiozłyśmy wczoraj. Jest spanikowany, przerażony. Mieszka na razie w sypialni, okresowo z Soplem. Reguje histerycznym syczeniem na każdą niespodziankę typu otwarcie drzwi, ale nie jest agresywny. Daje się brać na ręce, a na rękach mruczy jak traktor i ugniata (łapkami ze strasznie długimi pazurkami

). Nieśmiało się też bawi, zjadł, zrobił siusiu.
No zobaczymy.
Po Mizia-Motka i WaFelka zadzwoniła do tej pory jedna osoba, ale nie odezwała się więcej (a szkoda

- brzmiała obiecująco)
Wczoraj w nocy, zaalarmowane przez sąsiadkę, jechałyśmy na sygnale do lecznicy ze spadochroniarką z naszego bloku. Piękna, biała, długowłosa kicia... Raczej powinna przeżyć (choć oczywiście nie wiadomo, co z narządami wewnętrznymi - jak sie potem okazało, leciała z 9 piętra

), ma złamane obie przednie łapki, rozbity pyszczek, miała straszną zapaść, ale wetce udało sie podać kroplówkę.
Ludziom, którzy ją znaleźli zostawiłyśmy moją wizytówkę, a do lecznicy nie zabrałyśmy telefonu, właściciele się jakoś cudem znaleźli, wydzwaniali do nas. Po powrocie zadzwoniłam, podałam fakty, namiary lecznicy, mam nadzieję, ze odpowiednio przekonywająco pokazałam, jakim cudem jest to, ze kicia przeżyła. Bardzo z naciskiem mówiłam o absolutnej konieczności zabezpieczenia balkonu. Mam nadzieję, że nie byłam zbyt agresywna - bo miałam żądzę mordu w sercu. 9 piętro

.
Mam też cichutką nadzieję, że włąściciele przejmą koteczkę i będą ją leczyć - ani psychicznie, ani finansowo nie jesteśmy w stanie wziąć na barki kolejnej bidy
- już wczoraj zapłaciłyśmy 55 PLN
Ech...
Zmęczone jesteśmy.