» Wto lip 10, 2007 19:38
Coś na „e”
Pierwszą rzeczą, którą zobaczyłem, gdy otworzyłem oczy były kraty. Regularne, solidne kraty, z prawej strony , z lewej strony, z przodu i z tyłu.
Widać naoglądałem się za dużo filmów video siedząc na głowie Wnuka, bo od razu przyszło mi do głowy więzienie. Co prawda nie było jakiegoś szczególnego powodu, dla którego miałbym tam trafić, ale, jak wiadomo, ludziom chodzą po głowach rozmaite rzeczy.
Jednak po chwili dobrze znany zapach uświadomił mi, że znajduję się w Lecznicy, noszącej mile brzmiące imię Doktora Dolittle – które – z powodu wcześniejszych w niej doświadczeń – z przyjemnością i bez najmniejszych skrupułów zamieniłbym na Inferno lub coś równie odrażającego.
Na dodatek czułem na sobie czyjeś badawcze spojrzenie. Powoli odwróciłem głowę i w sąsiedniej klatce dostrzegłem szarego, pręgowanego tetryka, który spoglądał na mnie ponurym wzrokiem.
- Wyrazy współczucia – odezwał się Tetryk nie poruszając nawet czubkiem ogona.
Takie powitanie było akurat na miejscu, więc skinąłem głową i rozejrzałem się wokół. Oprócz mnie i Tetryka w pokoju nie było nikogo.
Świadomość, że posiadam towarzysza niedoli podziałała na mnie krzepiąco. Z trudem podniosłem się i spróbowałem się przeciągnąć. Nie powiem, aby wyszło mi to specjalnie zgrabnie, ale Tetryk daleki był od robienia uszczypliwych uwag.
Poczekał, aż nie bez wysiłku, skończyłem toaletę i ponownie zagadał ze swojej klatki :
- Minęło piętnaście lat i zorientowali się, że jestem za stary. To znaczy za stary na głupawe gonitwy za piórkiem i tym podobne bzdury...Na dodatek uznali, ze jestem chory, bo zbyt długo wyleguję się na parapecie i zbyt mało jem.
Pomyślałem sobie, że ostatnimi czasy moje życie zwolniło tempa , ale z tego powodu nikt nie robił mi specjalnych wyrzutów – wręcz przeciwnie : Wnuk zabezpieczył drewnianą barierkę przy parapecie, abym nie mógł spaść na dół zmieniając we śnie pozycję, a Dziadek dzielił moje racje na małe części, aby moje miseczki zawsze były pełne.
Ale, jak już zdążyłem zauważyć, ludzie są bardzo dziwni i jeszcze bardziej nieprzewidywalni.
- Postanowili pomóc mi godnie odejść – Tetryk parsknął sarkastycznym śmiechem – i dlatego znalazłem się tutaj.
Futro zjeżyło mi się na grzbiecie. Pomyślałem sobie nagle, że być może i ja ....? Ból w piersi, który przyprawił mnie o omdlenie z pewnością nie zwiastował niczego dobrego...
- I .... ? – ledwie zdołałem z siebie wydusić.
- Na szczęście darowano mi życie....to znaczy moi ludzie – to słowo wypowiedział krzywiąc się ze wstrętem – zostawili mnie w tym celu, ale ta w zielonym fartuchu zadecydowała, że znajdzie dla mnie dom spokojnej starości.
Pociemniało mi w oczach. Mnie również pozostawiono bez słowa, ba, nawet nie wiedziałem, kto i kiedy mnie tu przywiózł i w jakim celu pozostawił.
Prawdę powiedziawszy serce pęknięte na 1000 kawałków było o wiele poważniejszym dowodem na to, że należałoby mi pomóc godnie odejść.
Najgorsze ze wszystkiego było jednak to, że nie wiedziałem, co stało się z Dziadkiem. Z gazet, które Dziadek czytywał nam na głos dowiedziałem się pewnego dnia, że ludziom także można pomóc odejść godnie, ale miałem w głowie taki zamęt, że nijak nie mogłem sobie przypomnieć, jak to się nazywało... zdaje się, że brzmiało podobnie jak imię babci z portretu....coś tam na „e” , ale czy w obliczu spraw ostatecznych było to aż takie ważne, czy babcia z portretu miała na imię Eulalia, Eufemia czy Eutanazja ?
Dałem więc sobie spokój z myśleniem i uważnie przyjrzałem się Tetrykowi.
Moim zdaniem wcale nie wyglądał na chorego. Owszem, trochę stracił rezon, ale kto z was tryskałby energią i optymizmem w podobnej sytuacji ?
- Wstrętni zdrajcy – powarkiwał Tetryk. – Wykorzystali moment, kiedy moja pani zachorowała i pozbyli się mnie....Nawet nie chcę myśleć, co ona teraz przeżywa...
- No cóż – odpowiedziałem zgodnie z prawdą . – Zapewne już zdążyła cię opłakać...i myśli, że śpisz pod jakimś drzewem w parku..
Tetryk pokiwał łbem.
- Z pewnością powiedzieli jeszcze, że to nastąpiło z tęsknoty...
Przymknąłem oczy. Przez chwilę pojawił się przed nimi obraz Dziadka śpiącego pod drzewem w parku, ale potrząsnąłem głową i przywidzenie znikło.
Mój mózg pracował tak intensywnie, że aż łzy stanęły mi w oczach.
- Nie ma rady – powiedziałem w końcu. – trzeba będzie stąd nawiać. I to jak najszybciej.
Zdawałem sobie sprawę, że nie czułem się najlepiej, ale wizja przekroczenia Tęczowego Mostu była absolutnie nie na miejscu.
- Tempus fugit – powiedziałem do siebie i poczułem się tak, jakbym siedział na kolanach Dziadka.
Tetryk przysunął pysk do krat. Miarowo poruszał końcem ogona, a czubki jego uszu nerwowo drgały.
- Uciec i co dalej ? – zapytał.
- Odnalezć Dziadka – powiedziałem.
Opowiedziałem Tetrykowi wszystko, co tylko dało opowiedzieć się o Dziadku, zaś Tetryk słuchał uważnie z aprobatą ruszając wąsami i na koniec wyraził cichą nadzieję, że Dziadek nie został poddany temu czemuś na „e” i , że odnalezienie go nie będzie trudne.
Kiedy Zielony Fartuch wszedł do pokoju zobaczył dwa stare koty śpiące spokojnie w swoich klatkach.
- Teraz zaaplikujemy witaminki – głos Zielonego Fartucha był tak słodki, że aż zrobiło mi się niedobrze.
Ale tym razem nie protestowałem – o witaminach wiedziałem tyle, ze pomagają człowiekowi wstać na nogi, więc skoro, podobnie jak człowiek miałem serce – to nic, że chwilo w 1000 kawałkach – powinny pomóc i mnie.
Jednak zielony Fartuch, który nosił na ręce niewątpliwe ślady mojego wczorajszego protestu zawołał pomocnika, którego głos był jeszcze słodszy, za to uchwyt rąk dałoby się porównać do żelaznych kleszczy.
Rzuciłem obu fartuchom przeciągłe, pełne nienawiści spojrzenie, ale pozwoliłem ukłuć się bez większych protestów, co, ku mojemu skrajnemu obrzydzeniu zaowocowało nazwaniem mnie „ dzielnym koteczkiem”.
Jako najmniejszy i najsłabszy z miotu przez całe życie nosiłem w głębi duszy kompleks nieżyjącego brata i szczerze nienawidziłem wszelkich zdrobnień i czułostek. Zdecydowanie wolałem męską dłoń targającą moje futro na grzbiecie albo poranne polowanie na nogę Wnuka wyglądającą spod kołdry.
Ale nigdy przenigdy nie pozwalałem się nikomu nazywać „koteczkiem”.
Tym razem jednak, w imię wyższych racji, puściłem obelżywie słodkie imię mimo uszu i zwinąłem się w obojętny kłębek.
Dwa Zielone Fartuchy nie myślały jednak, by opuścić pokój. Stały nad moim więzieniem prowadząc bardzo mądrą dysputę , której tematem była depresja.
Depresja ? jaka tam depresja ! Po prostu całą swoja energię skupiłem na jednym – jak wydostać się z tego paskudnego miejsca i jak odnalezć Dziadka.
Przez całe popołudnie leżeliśmy w swoich celach zastanawiając się nad planem ucieczki.
Od czasu do czasu wymienialiśmy spojrzenia, ale nie dawaliśmy po sobie poznać, że nawiązaliśmy jakiekolwiek porozumienie.
Zielone Fartuchy rozmawiały jeszcze długo na temat Tetryka, który, jak się okazało, miał na imię Dexter i bez przerwy gdzieś wydzwaniały prosząc o dom dla starego kota.
Tym starym kotem najwyrazniej był Dexter vel Tetryk, natomiast ja...nad moją głowa coraz bardziej wisiała grozba pomocy.
Oczywiście, najbardziej ze wszystkiego potrzebowałem pomocy, ale nie takiej, o jakiej wspominał Tetryk.
Potrzebowałem sposobu na otwarcie mojego więzienia.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!