Szczerze mówiąc miałam poczucie, że nikt nie czyta moich kocich rubryk towarzyskich..
Dziś będzie o Automobiliście i jego śliniance. Chłopak mi się pochorował równo. Dopiero co wróciliśmy od weta i zbieram siły na kolejne okłady. A zaczęło się niewinnie kociak spuchł trochę na pyszczku. Pomacałam, wsadziłam w klatkę i w samochód i śmigamy do pani doktor.
Zakładałam, że jak na zwierzę przystało będzie się trochę denerwować, wyrywać, ale nie. Jak jest na rączkach nic mu nie jest straszne ani zaglądanie do pyszczka, ani naciskanie na opuchliznę, ani nawet zastrzyki. Na sam koniec zaczął sobie mruczeć, wtulił w ramię i poszedł spać.
Diagnoza: zapalenie ślinianki.

Pani doktor zalecila wygrzać i masować, aż się chłopak zacznie ślinić. Siedzieliśmy więc wczoraj we troje - ja, Automobilista i termofor i grzaliśmy się ile się dało, z przerwami na masaże. Niestety efekt był żaden poza tym, że kocur był najszczęśliwszy na świecie, bo sam na sam z pancią i na kolankach i ciepełko i takie tam radości. Żebym jeszcze nie masowała tej slinianki to by było juz zupełnie dobrze.
Dziś rano bylo jeszcze gorzej. Na domiar złego auto postanowiło odmówić współpracy. Po lekkiej gimnastyce transportowej i kombinacjach alpejskich dotarliśmy do pani doktor. Jak nie masaż i grzanie to robimy punkcję. Nie będę opisywac procesu nakłuwania, bo na samo wspomnienie wielkości igły robi mi się średnio. Okazało się, że podeszła ropa straszliwie, poszedł w ruch antybiotyk.
Jutro jedziemy znowu, mam nadzieeję , że będzie lepiej.
Ale tak poza tym wszystkim to nie wiedzialam dzielniejszego kota od Automobilisty. Siedział spokojnie, nie wywijał koziołków, nawet nie pisnął tylko czekał, aż będzie po wszystkim. No taka jestem z niego dumna
